This pain is just too real,
There's just too much that time cannot erase."
Dwa tygodnie później - Aurora
Nigdy nie sądziłam, że będzie mi obojętne to jak wyglądam. Ale jeśli czegokolwiek się nauczyłam w ciągu ostatnich kilku tygodni, to tego jak bardzo życie potrafi kopnąć w dupę, głośno się przy tym śmiejąc.
Siri, moja siostra zrobiła mi perfekcyjny makijaż, zakrywający wszystkie otarcia na twarzy i szyi. Wciąż miałam ranę na czole i kości jarzmowej, którą nie wolno było zanieczyszczać jakimkolwiek podkładem czy pudrem, więc zakryła ją cielistym opatrunkiem. Była bardzo dumna ze swojego dzieła, zostawiając mnie w samą w pokoju na kilka chwil.
Patrząc na swoje odbicie ogarnęła mnie przemożna chęć rozbicia wielkiego lustra. Moja twarz była nieskazitelna, wręcz idealna pod wpływem pracy Siri. Włosy koloru truskawkowego blondu były ułożone po raz pierwszy od miesiąca. Nawet zapomniałam jak wyglądają rozpuszczone, umyte i uczesane. Ale kiedy wpatrywały się we mnie moje własne zielone oczy z ogromem nienawiści nie potrafiłam się oprzeć wrażeniu, że lustro pokazuje mi kompletnie inną osobę. Odwróciłam się nie mogąc znieść już oskarżycielskiego spojrzenia.
Prawda była taka, że miałam na sobie maskę. Rodzinie służyła do zakrycia poharatanej skóry. Ja czułam się, jakbym była pod nią cała schowana. Musiałam tylko przybrać przez kilka godzin neutralny wyraz twarzy, a nikt nie będzie się dopatrywać co naprawdę kryje się za piękną maską. Mi nie zależało na tym, co ludzie zobaczą. Równie dobrze mogłabym wyjść w dresach, zaniedbanej fryzurze, bez grama makijażu. Brigett, moja matka pewnie nie przyznałaby się do mnie, żartując o jakiejś kalece-przybłędzie z ulicy. Kazała więc zająć się mną Siri, która od przyjazdu z Oslo patrzy się na mnie jak na podczłowieka, robiąc bez przerwy przytyki, abym się wzięła w garść.
Pewnie dlatego, że od przyjazdu ze szpitala nie odzywam się do nikogo z rodziny oprócz Andre. On jedyny ma jakąkolwiek cierpliwość do mnie. Nie pamiętam dużo ze szpitala, ale tylko on poświęcał swój czas, by choć chwilę usiąść obok mojego łóżka. Opowiadał coś o swojej firmie, która wkrótce będzie całkowicie niezależna od rodzinnej. Były to jednostronne rozmowy, gdyż od nadmiaru środków przeciwbólowych i uspokajających nie byłam w stanie odpowiadać. Ale było miło kiedy przychodził. Reszty świata widzieć nie chciałam. Kiedy na chwilę wszedł Larry, młodszy z moich braci razem z Siri i spojrzeli na mnie wręcz z niechęcią i litością, zaczęłam krzyczeć aby się wynosili. Musiałam dostać podwójną dawkę środków uspokajających, ale przynajmniej posłuchali. Z małą satysfakcją obserwowałam zirytowane głosy rodziców kłócących się z lekarzem, który zakazał im denerwowania mnie. Według niego, nie poprawiało to mojego stanu zdrowia. Właściwie, to pod względem psychicznym nic go nie poprawiało.
Zmuszona byłam poruszać się na wózku. Sił do chodzenia o kulach nie miałam, poza tym żebra i bark nadal bolały jak diabli. Słyszałam, że będzie problem z lewą nogą. Podobno moje kolano ma w sobie więcej sztucznych wstawek niż kości, które zostały zmiażdżone. Kiedy pierwszy raz pielęgniarka pomagała mi się umyć, dostałam szoku widząc moje nagie ciało, pozbawione opatrunków i bandaży. Szkło z rozbitych szyb porozcinało mi dużą część prawej strony ciała. Patrząc na rany dostawałam odruchu wymiotnego.
Jednak po jakimś czasie przestało mnie to obchodzić. Lekarze zapewniali, że wszystko się zagoi, będę mogła chodzić, a blizny nie będą się bardzo rzucały w oczy. Jednak nie mówili kiedy przestanę się czuć, jakbym nie miała racji bytu. Nie zapewnili, że żelazny uścisk wokół serca zelżeje. Jedyne co mówili to "Z czasem wszystko się ułoży, zobaczysz. Młoda jesteś..."
Pytanie tylko kiedy się wszystko ułoży?
*
Dzień był naprawdę niczego sobie. Słońce nie miało siły przebić się przez chmury, jednak nie wiało, więc nie miałam szans poczuć przenikliwego zimna w nogę unieruchomioną gipsem ani drugą, odzianą tylko w czarną pończochę. Siri nie miała litości dobierając mi strój.
Mała uroczystość odbywała się na cmentarzu, gdzie niedawno pochowano czwórkę moich przyjaciół. Gdyby nie kilka białych, okrągłych pastylek zażytych przed wyjściem, nie zniosłabym widoku czterech identycznych nagrobków ustawionych w równym rządku. Wpatrywałam się w nie omijając wzrokiem rodziny tragicznie zmarłych. Często czułam na sobie ich spojrzenia. Ich wzrok mogłabym porównać do palącego, fizycznego dotyku.
Nie skupiałam się na tym, o czym mówią przemawiające osoby. Rodzice łamiącymi się głosami opowiadali o swojej stracie. Kapłan odwoływał się do jedności w trudnych chwilach i jakichś innych bzdurach. Już miałam nadzieję, że po nim zakończy się moje cierpienie, jednak oto z miejsca obok mnie wstała moja najdroższa rodzicielka, która miała czelność całą uroczystość bez przwrwy łapać mnie za rękę w iście wspierającym geście. Teraz Brigett podeszła do mównicy posyłając zbolałe spojrzenia do zebranego tłumu. Przynajmniej zabrała ze sobą uwagę dziennikarzy, którzy bez przerwy robili mi zdjęcia, zupełnie jakbym była obiektem laboratoryjnym.
Odwróciłam wzrok od matki. Chciałabym równie łatwo odciąć się od jej głosu. Mówiła z dumą o założeniu fundacji ABEL. Powstrzymałam się od teatralnego westchnięcia. Chciałabym być tak dobrą aktorką.
Kątem oka dostrzegłam samotnego mężczyznę opierającego się o drzewo. Trzymał się daleko od tłumu i byłam pewna, że patrzy prosto na mnie. Z tej odległości nie rozpoznałam jego tożsamości, jednak jego szczupła sylwetka i włosy nieokreślonego koloru między ciemnym blondem a jasnym brązem były znajome.
- ...Nie możemy z tej tragedii nie wynieść żadnego morału. Kobieta, która miesiąc temu spowodowała wypadek miała we krwi ponad dwa promile alkoholu. Wjechała na skrzyżowanie z dużą prędkością pomimo czerwonego światła. To jej nieodpowiedzialność zabiła ją i czwórkę młodych ludzi. Moi drodzy... niech ta tragedia będzie ostatnią...
Co ona pieprzy? Przecież to Bjorn wjechał wtedy na czerwonym! Pokręciłam się na swoim miejscu. Pociągnęłam za rękaw Andre, który nachylił się.
- Dlaczego ona kłamie? - Wyszeptałam.
- Nie rozumiem... - Zmarszczył brwi skupiając na mnie wzrok.
- To Bjorn wjechał na czerwonym. To on spowodował wypadek... - Powiedziałam to chyba za głośno, sądząc po spojrzeniach ludzi wokół. Aktualnie miałam ich gdzieś, więc tylko piorunowałam wzrokiem brata.
- Nie wiem o czym mówisz... - W jego oczach pojawiły się iskierki złości. - Zamknij się i nie rób zamieszania. - Powiedział ostro tonem nieznoszącym sprzeciwu.
Co tym razem wykombinowała matka?
Kenneth
Patetycznym, wzruszającym przemowom nie było końca. Kenneth stał w znacznej odległości od tłumu, jednak wciąż doskonale słyszał każde słowo.
Jednak nie przyszedł tu słuchać. Skupiał swój wzrok na drobnej dziewczynie siedzącej na wózku. Właściwie to wszyscy na nią zerkali. Z ciekawością, współczuciem a nawet oskarżycielsko. Chłopak próbował odczytać coś z kamiennego wyrazu twarzy Aurory. Musiał przyznać, że wyglądała dobrze. Zimna piękność którą zapamiętał kilka lat temu. Jednak wciąż miał przed oczami dziewczynę, którą zobaczył w szpitalnym łóżku. Bez idealnego makijażu i fryzury z przeraźliwie pustym wzrokiem. Zastanawiał się, w jakim stopniu Aurora wróciła do siebie.
Kiedy jej matka wstała z miejsca, dziewczyna zacisnęła nerwowo pięści na oparciach wózka. Obdarzyła ją ostatnim pogardliwym spojrzeniem i odwróciła od niej wzrok. Tym samym patrzyła prosto na niego.
Kenneth poczuł lekkie zdenerwowanie. Czy poznała go? Minęło jakieś cztery lata, kiedy widzieli się ostatni raz. Poza tym pamiętał, że Insen miała lekką krótkowzroczność, więc nie najlepiej widziała z daleka. Czuł na sobie jej badawcze spojrzenie przez jakieś dziesięć sekund. Później zmarszczyła czoło skupiając się na czymś, co mówiła jej matka. Powiedziała coś do brata, który zdenerwowany rozejrzał się po otaczających ich ludziach i uciszył ją gwałtownie. Ta resztę przemowy matki patrzyła na swoje ręce tarmoszące rękaw płaszcza. Nie spojrzała na niego już ani razu.
Kiedy wreszcie zgromadzeni ludzie zaczęli opuszczać cmentarz, zwietrzył swoją szansę. Rodzice Aurory zajęli się rozmową z księdzem a Larry i Siri spotkali się z nieznaną mu parą młodych ludzi. Andre zaczął popychać wózek Aurory w stronę głównej ścieżki, więc przyspieszył kroku i wkrótce znalazł się obok nich.
- Przepraszam... - Krzyknął zatrzymując mężczyznę. Ten popatrzył na niego z rozpoznaniem w oczach. Poczuł na sobie również wzrok dziewczyny.
- Kenneth... - Andre podał mu dłoń. - Dużo czasu minęło. - Uśmiechnął się smutno.
- Cóż, szkoda że spotykamy się w takich okolicznościach. - Ujął dłoń dawnego znajomego i zaryzykował spojrzenie na Aurorę. - Przykro mi z powodu twojej straty. - Ta tylko patrzyła na niego pustym wzrokiem. Teraz, kiedy widział ją z bliska mógł śmiało porównać ją z porcelanową lalką. Kamienny wyraz twarzy, idealny, wyrazisty makijaż. Błyszczące rude włosy (choć pamiętał, że dawniej dostawała białej gorączki, gdy mówił na nią "Ruda" - twierdziła, że jej kolor włosów to truskawkowy blond) no i w końcu te duże oczy, przez które przechodziły go ciarki, kiedy wpatrywała się w niego nie mrugając ani razu.
- Kenneth... - Głos Andre wyrwał go z rozmyślań. Mógł w końcu oderwać od niej spojrzenie. - Wybacz... ona nie odzywa się do nikogo z wyjątkiem mnie. - Kenneth pokiwał głową. Nie spodziewał się, że dziewczyna tak mocno wycofała się w sobie. - To był długi dzień, do tego jeszcze te media...
- Rozumiem. - Gangnes westchnął zrezygnowany.
- Może spotkamy się kiedy indziej, nadrobimy trochę zaległości? Niedługo wyjeżdżam do Oslo. Aurora... lepiej odwiozę ją do domu, niech odpocznie. - Andre popatrzył na siostrę, która teraz wpatrywała się w nieokreślone miejsce na horyzoncie.
- Oczywiście, nie zatrzymuję was. - Kenneth usunął się z drogi. - Trzymaj się, Auroro. - Choć był pewien, że mu nie odpowie, po prostu chciał, żeby wiedziała, iż życzy jej jak najlepiej. Spojrzała się na niego delikatnie kiwając głową.
- Do zobaczenia Kenneth. - Usłyszał głos Andre.
- Do zobaczenia. - Skierował się do tylnego wyjścia cmentarza.
Widok załamanej Aurory pozostanie w jego głowie na długo. Domyślał się, że na jej zachowanie mają duży wpływ leki, ale podświadomie wiedział, że już wcześniej ktoś patrzył na niego tym samym wzrokiem.
Miała inny wyraz twarzy, czasem nawet uśmiechała się, nie przeżyła strasznego wypadku, ani nie była na wózku - jego siostra, Carine w ostatnich tygodniach życia.
Musiał się upewnić, że Aurora jest na tyle silna, by nie skończyć w ten sam sposób, co ona. Nawet nie chciał o takim czarnym scenariuszu myśleć.
Wyjął telefon z kieszeni i wybrał numer trenera. Ten odebrał po kilku sygnałach.
- No co tam Kenny?
- Trenerze chciałbym zostać na jakiś czas w Lillehammer, będę na razie tutaj trenować. Wrócę do Oslo na zgrupowanie. - Powiedział na jednym wydechu, czekając na reakcję Stockla.
- Nabroiłeś coś? - Usłyszał jego podejrzliwy ton.
- Nie trenerze. Znajoma miała wypadek i źle jest z nią. Muszę się upewnić, że dojdzie do siebie. - Kenneth czuł niebywałą determinację.
- Kenny wiesz, że nie możesz tego spieprzyć... Nie masz 18 lat, tylko 26...
- Przecież trener wie, że daję z siebie wszystko... - Gangnes nie krył zdenerwowania. W tym roku pracował niezwykle ciężko. W letnim Grand Prix można było zaobserwować rezultaty, kiedy zajął drugie miejsce w klasyfikacji końcowej.
- I tak będę przyjeżdżać co jakiś czas i sprawdzać, jak sobie radzisz. Postaw dziewczynę na nogi i wracaj do Oslo. - Poczuł ulgę słysząc zgodę Alexandra.
- Nie ma sprawy trenerze. Dziękuję.
- No trzymaj się tam...
- Niech trener pozdrowi chłopaków. Do usłyszenia. - Kenneth rozłączył się wychodząc z cmentarza.
Wiedział, że Aurora nie dostanie od rodziny wsparcia jakiego potrzebuje. Teraz, gdy jej przyjaciele odeszli, musi mieć w kimś innym oparcie.
Jeśli on miałby być tą osobą, tym razem wywiąże się ze swojej roli.
Aurora
Czułam, jak mgiełka, która do tej pory spowijała mój umysł powoli znika. Budząc się dzisiaj nie wzięłam zostawionych przez Andre leków z nocnego stolika. Schowałam je do szuflady, pragnąc poczuć cokolwiek - nawet ból, gdyż powoli wariowałam od nienaturalnego odrętwienia, które towarzyszyło mi od pobytu w szpitalu.
Najpierw przyszedł ból w nodze - kolano rwało, jednak to mogłam znieść. Czułam również większą trudność w oddychaniu przez gojące się żebra - to też mogłam znieść. Podjechałam wózkiem do regału z książkami i zdjęciami.
Cała półka wypełniona wspomnieniami. Wreszcie mogłam poczuć cały ból, który do tej pory był stłumiony. Płuca buntowały się przeciwko nabraniu powietrza. Oczy znów zaszły łzami, które jak na złość, nie chciały popłynąć. Zamknęłam oczy pozwalając na to, by wszystkie emocje wypełniły mnie. Smutek, żal, tęsknota - nie potrafiłam nawet oddzielić ich od siebie. Jednak czucie czegokolwiek było lepsze od czucia niczego. Przecież cierpienie jest wpisane w życie każdego człowieka. Podświadomie wiedziałam, że stłumienie bólu przez leki (chociaż przez ilości jakie mi podawano czułam się wręcz jak narkomanka) nie było właściwym sposobem przeżywania żałoby. Bjorn, Ann, Lena i Erik patrzyliby na mnie pogardliwie karząc wziąć się w garść. Dla nich mogłabym spróbować. Jednak nie wiem, na jak długo wystarczy mi sił.
Trzymałam w ręce jedno ze zdjęć, z tegorocznych wakacji na Majorce, na którym cała nasza piątka trzymając w ręce kolorowe drinki z parasolkami uśmiecha się wesoło do obiektywu. Poczułam jeszcze większe ukłucie w sercu. Jedyne o czym marzyłam w tej chwili to wrócić do Hiszpańskiego raju i zostać tam na zawsze.
Czarna, żałobna sukienka, rzucona niedbale w kąt pokoju przypomniała mi, że życie nie jest grą zachcianek.
- Aurora... masz gościa. - Usłyszałam głos brata. Nie mogłam opanować drżących rąk, więc zacisnęłam je na ramce z całej siły.
- No i...? - Mój głos zabrzmiał jakbym miała co najmniej zapalenie gardła.
- Ja tylko na chwilę, nie zajmę ci dużo czasu. - Odwróciłam się gwałtownie. W wejściu do pokoju stał Andre z Kennethem. Pierwszy patrzył się na mnie błagalnym wręcz spojrzeniem, drugi trzymał w ręce białą różę, którą nerwowo obracał w dłoniach.
Czego chciał? Popatrzeć się na kalekę?
- Zostaw nas samych Andre. - Ten z ulgą w oczach i małym uśmiechem wyszedł z pokoju zamykając drzwi.
Kenneth stał chwilę w milczeniu, jednak po chwili podszedł wręczając mi różę.
- Wiem jak bardzo jest ci ciężko... - Zaczął niepewnie patrząc się na swoje ręce. - Sam dwa lata temu przeżyłem coś podobnego.
- Wiem o twojej siostrze, przykro mi. - Tak po prostu odezwałam się, zaskakując sama siebie. Gangnesa również, sądząc po jego zdziwionym spojrzeniu.
- Tak, Carine odebrała sobie życie... - W jego głosie słychać było ogromny smutek. - Nie wiem dlaczego, ale jestem pewny, że gdyby pozwoliła sobie pomóc, nie doszłoby do tego. - Przygryzłam usta. Widocznie nie wiedział kilku rzeczy o swojej siostrze.
- Jeśli jesteś tutaj, by prosić bym się nie zabiła, to błagam nawet nie zaczynaj. - Wiedziałam, że Andre boi się, że zrobię coś głupiego jak wyjedzie do Oslo, ale żeby wysyłać Kennetha, aby walnął mi jakąś pouczającą gadkę?
- Nie, nie... nie o to mi chodziło. Po prostu... - Zdenerwowanie wyrzeźbiło zmarszczki na jego czole. - Warto jest się otworzyć przed kimkolwiek. Wiem to po sobie. Nie da się samotnie przez to przejść.
- Tak... masz rację. - Udałam głębokie poruszenie jego słowami. - Zaraz polecę do mamusi wyżalić się... ona z pewnością zrozumie. - Nawet w najczarniejszych chwilach trzymał się mnie sarkazm. Kenneth tylko westchnął.
- Dobrze wiesz, że nie mówię o niej. - Popatrzył mi w oczy.
- Nie mam nikogo innego. - Odwróciłam wzrok do okna, czując jakby serce przebił mi odłamek lodu. Nie musiał mi uświadamiać, że straciłam wszystko.
- Masz Andre... - Usłyszałam.
- Który wyjeżdża jutro do Oslo. Poza tym, ma ważniejsze rzeczy na głowie, niż siostra kaleka. - Odburknęłam wskazując na wózek i nogę, która prawdopodobnie nigdy nie będzie sprawna. Kenneth pokręcił głową.
- Uwierz mi, każdy brat troszczy się o młodszą siostrę... - Przez jego twarz przebiegł cień bólu. - A przynajmniej powinien. A poza tym... - Podszedł bliżej. Dzielił nas może metr, nie więcej. - Nie jesteś kaleką. Rozmawiałem z Andre, twoje kolano to kwestia rehabilitacji, nie możesz się poddawać. - Hoho, widać chce zostać trenerem sądząc po tych motywacyjnych gadkach.
- Jasne, zapomniał ci powiedzieć, że moje kolano jest praktycznie w całości protezą o niezbyt dużym zakresie ruchu. - Dobrze pamiętała co mówił lekarz.
- Uda ci się, zobaczysz, musisz w siebie uwierzyć... Jutro, kiedy ci zdejmą gips...
- Dlaczego tu jesteś Kenneth? - Przerwałam mu w połowie zdania. - Andre ci kazał? - Zapytałam oskarżycielskim tonem.
- Nie. - Wydawał się być obrażony, że coś takiego w ogóle zasugerowałam. - Może nie zrozumiesz, ale przyszedłem z własnej woli. Przed tym jak nasz kontakt się urwał, byliśmy przecież przyjaciółmi. Czy to coś złego, że chciałem cię odwiedzić? - Ścisnęłam w dłoni jego różę i poczułam mocne ukłucie - jeden z kolców musiał wbić mi się w kciuka.
- Może i byliśmy przyjaciółmi... - Zaczęłam zdecydowanym tonem. Kenneth wydawał się dobrym człowiekiem. Nie było sensu, by marnował swój czas na mnie. - Ale już od dawna nimi nie jesteśmy. A tak się składa, że moi jedyni przyjaciele zginęli w wypadku. - Dostrzegłam grymas na jego twarzy. W głębi serca jednak byłam z siebie zadowolona. - Więc proszę, wyjdź i nigdy tu nie wracaj.
Wprost nie mogłam uwierzyć, że udało mi się zrobić coś nie dla siebie a dla kogoś. Odrzucając Kennetha odrzuciłam egoizm. Ale zrobiłam to dla niego. Po prostu wiedziałam, że nie jestem już warta jego uwagi. Im szybciej zrozumie to on sam, tym lepiej.
Chłopak wyglądał, jakby moje słowa w jakiś sposób go zraniły. Milczał wpatrując się we mnie, lecz po chwili wyjął z kieszeni płaszcza małą kartkę, którą położył na półce ze zdjęciami.
- Po prostu, dzwoń... pisz jeśli tylko będziesz czuła taką potrzebę. - Odszedł kilka kroków w kierunku wyjścia z pokoju. Jednak zatrzymał się na moment otwierając drzwi. - Przyjacielem się jest, a nie bywa... pamiętaj. Do widzenia, Auroro. - Dodał i wyszedł, zostawiając mnie samą.
- Do widzenia Kenny... mam nadzieję, że los będzie dla ciebie łaskawy. Bo z niego to niezły skurwiel jest....
~~
Znów krótko (jak na mnie) ale za to szybko :D
Rozdział się kisił w roboczych, ale wciąż zastanawiałam się, czy nie napisać połowy od nowa, jednak sądzę, że nie jest tak źle, więc niech się dzieje wola nieba :)
Kontynuuję swój maraton w pracy, więc naprawdę nie wiem kiedy będzie coś dalej, chociaż początki już są :)
Dziękuję za komentarze i opinie. Mam nadzieję, że dacie znać, że nadal jesteście ze mną :)
Aha, chciałam uprzedzić za pamięci, że niektóre fakty będę zmieniać na potrzeby historii. Chodzi oczywiście o konkursy PŚ. Mam nadzieję, że nie będzie wam to przeszkadzać.
P.S - Kto chce być partnerką Kenny'ego w tegorocznej edycji Tańca z Gwiazdami?
PPS - Żartowałam... on już jest zaklepany. Przeze mnie :D
Genialny rozdział!
OdpowiedzUsuńTyle tu smutku i cierpienia. ;c
Szkoda mi Aurory. Jest pozostawiona tylko i wyłącznie sobie. Rodzina ma ją gdzieś, no oprócz Andre, ale ten przecież wyjeżdża, więc nie będzie mógł się nią zajmować.
Jest Kenneth, ale najwidoczniej Aurora nie chce niczyjej pomocy. A powinna takową przyjąć. Samej będzie jej o wiele trudniej. Więc mam nadzieję, że skorzysta z numeru, który zostawił jej Kenny.
Z niecierpliwością czekam na kolejny i dużo weny życzę Ci Kochana oraz przepraszam za kiepski komentarz, ale w poniedziałek piszę egzaminy i chcę coś do nich powtórzyć. Mam nadzieję, że zrozumiesz.
Ściskam. :**
Jaki kiepski komentarz? Doceniam każde Wasze słowo, uwierz mi :)
UsuńPowodzenia na egzaminach :* Ja swoje pisałam 4 lata temu, ale wciąż stres pamiętam :)
Jestem :)
OdpowiedzUsuńKochana po raz kolejny jestem oczarowana i nie mogłam się oderwać!
Bardzo szkoda mi Aurory.
To cud, że w ogóle uszła z życiem w tym strasznym wypadku.
Nie dziwi mnie jej stan emocjonalny. Przecież straciła bliskie jej osoby! Przyjaciół...
Szczerze, chyba nikt nie może wyobrazić sobie, co ona czuje. Bo to jest po prostu nie do opisania...
Z drugiej strony to strasznie miłe, że Kenneth chce jej pomóc.
Sam przeżył śmierć bliskiej jej osoby, więc jest on idealny jako osoba do wygadania się.
Los to rzeczywiście niezły skurwiel i w 100% się z tym zgadzam!
Czekam na kolejny!
Buziaki ;***
Miło mi, że ci się podoba :) Dziękuję za motywację!
UsuńJestem!
OdpowiedzUsuńTo jest według ciebie krótki rozdział? No błagam! Nawet nie wiesz, jak ja bym chciała pisać takie "krótkie" rozdziały :D Jest świetnie, naprawdę przyjemnie się go czytało, jak zwykle zresztą.
O jejciu, szkoda tylko, że jest tak... smutno. Strasznie mi przykro z powodu Aurory. Dziewczyna została z tym wszystkim sama, skazana wyłącznie na siebie. Tak czasami właśnie bywa, kiedy inni po prostu się od ciebie odcinają i radź sobie człowieku sam...
To miłe, że Kenneth stara się jej pomóc. A ona nie powinna tej pomocy odrzucać. Oby z niej skorzystała, wyjdzie jej to chyba tylko na dobre. Sam też nie miał łatwego życia, więc oboje na pewno by się dogadali.
Czekam niecierpliwie!
Buziaki :**
Krótki, bo jestem grafomanką i muszę się zawsze ograniczać, żeby nie pisać o sufitach i ziemniakach :D
UsuńDziękuję za miłe słowa :*
ja bym nie była w stanie przeżyć w takiej rodzinie. jak Aurora sobie radzi?
OdpowiedzUsuńto, co czytam jest takie...takie dobijające.
nienawidzę sztuczności. zdecydowanie jej nienawidzę i mam ochotę zwrócić wszystko to, co zdołałam zjeść
Alex nasz człowiek ❤
no i Kenny... oh, wzruszyłam się ❤ "przyjacielem się jest, a nie bywa"...o tak :"))
liczę, że Aurora się otworzy przed Kennethem...
czekam na kolejny!! :)
Obiecuję, że nie zawsze będzie tak dobijająco :) Mam nadzieję, że choć część z Was zostanie ze mną do tego momentu :*
UsuńPozdrawiam :)
Nie wiem czy już wspominałam, że pisanie komentarzy to moja piętą Achillesowa;)
OdpowiedzUsuńJednak zawsze staram się wracać do opowiadań, które zaczęłam czytać i nawet jeśli czasem nie zostawię po sobie śladu, to możesz być pewna, że będę czytać każdy rozdział i stale ci kibicować, byś pisała dalej !
To jest naprawde b. dobra historia ;)
Dużo weny :*
Ja czasem też tak mam, że nie wiem co pisać,więc rozumiem Cię doskonale :)
UsuńWystarczy kilka słow co się podoba a co nie, anyway dziękuję, że jesteś :*
Aurora jest silniejszą kobietą, niżeli wcześniej przypuszczałam, prawdę mówiąc...
OdpowiedzUsuńPrzecież... przecież... w takiej rodzinie nie można normalnie żyć... ;/ Na dodatek jest sama. Dosłownie. ;/ Przecież to się aż w głowie nie mieści. Niezwykle smutne, lecz prawdziwe... ;/
A Kenni? Pomaga. <3 Jak tylko może, tak pomaga... <3 *0*
Tak, jestem masochistką jeśli chodzi o Insenów ^^ Więc to nie będzie jeszcze koniec ich demonizowania:D
UsuńBuziaki :*
Wróciłam!
OdpowiedzUsuńOMG! Po tym rozdziale stwierdziłam, że Aurora ma w sobie ogromną siłę, ale i tak nie powinna uzyskać jakieś wsparcie od kogoś... kto będzie potrafił zrozumieć, wysłucha i po prostu przytuli. Kenneth byłby idealny. Może dziewczyna skorzysta z propozycji, którą jej zaoferował.
Tak w ogóle to normalnie ta cała rodzinka, a szczególnie matka Aurory, to koszmar! Na zewnątrz niby tacy idealni, a w rzeczywistości to wszystko pic na wodę:-/ Nie wiem jak Aurora zniesie to wszystko...
Czekam na kolejny rozdział :-)
Pozdrawiam!
Cześć! Bardzo miło mi,że wpadłaś i zdecydowałaś się zostać na dłużej :*
UsuńBuziaki :)
Wybacz, że nie pojawiłam się pod poprzednim rozdziałem, ale ostatnio zdarzyło się tak wiele i czytanie opowiadań to była ostatnia rzecz jaką chciałam... Poprawię się, pod kolejnym pojawię się szybciej. Obiecuję. :)
OdpowiedzUsuńStrasznie mi szkoda Aurory. Na całe szczęście jest taka silna... Co nie zmienia faktu, że potrzebuje kogoś, kto pomoże jej przez to wszystko przejść.
Taka rodzina to koszmar, jak ona sobie radzi? :/
Czekam na kolejny i ściskam ;*
Dziękuję że jesteś, nie ma znaczenia czy wcześniej, czy później :*
UsuńMam nadzieję, że u Ciebie wszystko w porządku...
Pozdrawiam :*
Jestem i tutaj, można by rzec że w końcu jestem. wybacz mi :*
OdpowiedzUsuńnigdy, przenigdy nie chciałabym się znaleźć na miejscu Aurory. stracić tak naprawdę jedynych ludzi w których się miało oparcie... nie wyobrażam sobie nawet tego :|
Kenneth z pewnością wie co ona czuje. na pewno chciałby jej pomóc.
moim zdaniem to Aurora najpierw powinna trochę posiedzieć sama ze swoimi wspomnieniami a później szukać pomocy w kimś bliskim.
mam nadzieję, że wszystko się ułoży.
czekam na następny :*