piątek, 20 maja 2016

6. "I'll find my way back to you..."

Cause even underneath the waves 
I'll be holding on to you 
And even if you slip away 
I'll be there to fall into the dark 
To chase your heart 
No distance could ever tear us apart 
There's nothing that I wouldn't do 
I'll find my way back to you...

MUZYKA

- Aurora! Obudź się, do jasnej cholery! - Ulga jakiej doznał, kiedy poczuł, że jej puls bije miarowo była nie do opisania. Nachylił się nad jej twarzą, by sprawdzić oddech, po czym kamień spadł mu z serca, kiedy poczuł delikatne łaskotanie na policzku. Desperacko przeszukiwał jej ciało w poszukiwaniu czegokolwiek, jednak oprócz gojących się blizn nie znalazł innych ran.
   Usiadł na podłodze tuląc do siebie dziewczynę. Gorączkowo próbował ją obudzić. Błagał, by otworzyła oczy.
- Rudzielcu, proszę otwórz oczy... - Kołysał się z nią delikatnie czując, jak z jego oczu płyną łzy. Jej bezwładne ciało nie drgnęło ani razu. Zrezygnowany sięgnął do kieszeni wyciągając komórkę. Drżącą dłonią wybierał numer alarmowy, kiedy usłyszał ciche mamrotanie.
- Aurora! - Odgarnął włosy z jej twarzy. Mrugała oczami próbując skupić wzrok. - Coś ty zrobiła, na litość Boską! - Jego głos się łamał, kiedy patrzył na jej przekrwione oczy. Grymas wykrzywił jej twarz, kiedy zmarszczyła czoło.
- O co ci chodzi...? - Wyszeptała cicho. Jej zagubiony wzrok wędrował po pomieszczeniu, jakby zastanawiała się gdzie jest.
- O co mi chodzi?!  - Krzyknął, podnosząc kilka pigułek leżących na łóżku. Pokazał je dziewczynie, praktycznie podsuwając jej pod nos. W jego żyłach buzowała adrenalina, nie pozwalając mu na nic innego, poza zdenerwowanym krzykiem. - Ile ty tego wzięłaś?! - Aurora patrzyła na jego otwartą dłoń bez słowa. Wyglądała, jakby wybudziła się z niezwykle długiego koszmaru. - Pytam się... - Kenneth zamknął oczy, próbując się uspokoić. - Ile tego wzięłaś?
- Nie wiem... - Wygrzebała się z jego objęć. Oparła się barkiem o łóżko bokiem do niego. Kenneth natychmiast pożałował wydarcia się na nią, kiedy skuliła się, opierając brodę na kolanie. Lekko ugięta lewa noga leżała bezwładnie na podłodze, ukryta w stabilizatorze nie pozwalającym jeszcze na ruchliwość kolana. - Chciałam tylko, by przestało boleć...
- Mogłaś się zabić... - Serce Kennetha za nic nie chciało powrócić do normalnego rytmu. Było mu nieznośnie gorąco i duszno. Czy tak się czują osoby przeżywające atak serca?
- Ale się nie zabiłam. Chciałam się upić, naćpać... odlecieć... cokolwiek! - Aurora wybuchła krzykiem. Patrzyła na Kennetha z szaleństwem w spojrzeniu. Z jej oczu, teraz intensywnie zielonych wypłynęło kilka łez, które na nowo przykleiły pojedyncze kosmyki włosów do jej bladych jak ściana policzków.
- Aurora... - Chłopak przysunął się do niej, jednak ta zignorowała go, kontynuując.
- Wierzysz w Boga i Jego niebo? Albo piekło? Ja nigdy nie wierzyłam. Może dlatego, że na mnie to pierwsze nie czeka. - Przygryzła wargi, walcząc z łzami. - Chyba wiem, czym jest piekło. Piekło na ziemi... jest teraz, tutaj... - Uderzyła pięścią w podłogę. - Kto powiedział, że można tam trafić dopiero po śmierci? - Spojrzała Kennethowi w oczy. - Ludzie sobie wyobrażają straszne miejsce, z gorącymi kotłami i upadłymi aniołami... Dla mnie piekło, to ten pokój, dom, cmentarz, szpital i reszta miejsc w których byłam po wypadku. Piekło jest tu... - Wskazała dłonią na głowę. - I tu... - Następnie położyła ją na sercu. - Jeśli po śmierci może czekać na mnie coś jeszcze gorszego, to nawet nie jestem sobie w stanie tego wyobrazić. - Schyliła głowę, pozwalając, by włosy zakryły jej twarz. - Masz swoją odpowiedź, Kenny... Nie, nie próbowałam i nie będę próbować się zabić.
    Cisza wypełniła powietrze między nimi. Kenneth próbował przetrawić jej słowa, jednak nie mógł wydobyć z siebie żadnych pocieszających słów. Uświadomił sobie z bólem serca, że takich nie ma. Nie ulży w cierpieniu dziewczynie, choć naprawdę chciał.
     Pozwolił więc, by cisza otuliła ich, oczyszczając nagromadzenie negatywnych emocji z powietrza. Oparł się o łóżko, tuż obok niej i delikatnie uścisnął jej dłoń. Chciał jej po prostu dać znak, że nie jest sama.
   Na początku nie zareagowała w ogóle, jednak po kilku sekundach splotła ich palce i oparła swoją głowę na jego ramieniu.
   Kiedy oparł brodę o czubek jej głowy, przytulając ją do siebie wolnym ramieniem, wiedział że przestała już płakać.

Aurora

   Czy to możliwe, że anioły naprawdę istnieją? Nie mogłam oprzeć się temu wrażeniu, siedząc obok Kennetha. Jedynej żywej istoty na ziemi, która potrafiła dać mi ciepło i światło. Wiedziałam, że tak bardzo tego potrzebuję, jednak szukając ukojenia błądziłam niczym zdesperowany ślepiec. Sięgając po alkohol miałam nadzieję, że oddali od serca setki małych szpileczek, które kuły już i tak sponiewierany narząd. Odrętwienie jednak nie było wystarczające, więc sięgnęłam po ukryte w szufladzie tabletki. Wracając do łóżka potknęłam się, rozwalając je po całym pokoju. Nawet nie byłam świadoma tego, że aż tak dużo się ich uzbierało przez te kilka tygodni.
    Po połknięciu kilku z nich, ból fizyczny cudownie odpłynął. Jednak nie mogłam skupić myśli, które galopowały od Kennetha do Carine i z powrotem. Wkrótce poczułam się senna, a później...
   Czarna dziura w pamięci, więc musiałam odpłynąć. Następna rzecz, którą pamiętam to krzyczący Kenneth. Obudziłam się w jego mocnym uścisku. Kiedy spojrzałam na chłopaka, w jego oczach lśniły łzy. Poraziło mnie otaczające go światło. Zasypiając w ciemności, ocknęłam się w jasnym pomieszczeniu - nie tylko przez sztuczny blask lampy sufitowej. Kenneth był dla mnie promykiem w otaczającej ciemności.
    Zrobię wszystko, by go nie zgasić.
- Tak mi przykro Kenny... - Mój głos przerwał ciszę.
- Nie rozumiem... - Usłyszałam jego głos przy moim uchu.
- Z powodu Carine, przeszłości, mojej rodziny, tego jak zepsułam naszą przyjaźń...
Nawaliłam po całości, a ty nadal tu jesteś...
- Rudzielcu... przestań. Nie jesteś winna całemu złu świata. - Czułam, jak nacisk jego dłoni na mojej się zwiększa. - Dziękuję za prawdę o Carine, ale... przeszłości nie zmienimy. - Czułam jak wzrusza ramionami. - Moja nienawiść do twojej rodziny wzniosła się na nowy poziom, ale między nami nic się nie zmieni, obiecuję. - Podniósł moją brodę bym spojrzała mu w oczy i uwierzyła w szczerość tych słów.
    Uśmiechnął się delikatnie, po czym odgarnął z moich policzków kosmyki włosów. Musiałam wyglądać jak gówno, podobnie się czułam z resztą.
- A jeśli mówisz o tamtej nocy... naszej nocy... - Zarumienił się naprawdę uroczo i zmieszany odwrócił wzrok. - Mogłem to inaczej rozegrać... ale byłem młody i głupi... - Zmarszczył nos, krzywiąc się.
- Oj, przestań... to ja uciekłam jak przestraszona sarenka. - Nie mogłam pozwolić, by Kenny obwiniał się za cokolwiek. To po prostu byłoby złe.
- To ja mogłem cię powstrzymać. - Dostrzegłam przebłysk czegoś dziwnego w jego spojrzeniu.
- Nie bądź śmieszny...
- Nie spałem, Rudzielcu. - Zamroził mnie w miejscu swoim spojrzeniem. Przełknęłam ślinę, czekając na ciąg dalszy jego słów. - Obudziłem się pierwszy, widziałem jak śpisz spokojnie, więc po prostu patrzyłem i myślałem. Bałem się... - Spojrzał na nasze wciąż złączone dłonie smutnym wzrokiem. - Kompletnie nie wiedziałem co robić, więc kiedy się obudziłaś, udałem że nadal śpię... - Poczułam znajome ukłucie w sercu. Znów żal bił się o uwagę. - Słyszałem twoje słowa, ale pozwoliłem ci odejść.
    Nie byłam w stanie wydusić z siebie nic przez dobre kilka chwil, podczas których Kenneth nie spojrzał na mnie ani razu. Serce waliło mi w piersi jak oszalałe, praktycznie całe ciało drgało w narzucony przez nie rytm. Myśli galopowały przez mój umysł, analizując po raz tysięczny pamiętny pierwszy raz. Jednak tym razem pod całkiem nowym kątem.
    Czy gdyby którekolwiek z nas dokonało innej decyzji... jak potoczyłyby się te cztery lata? Może wcale nie siedzielibyśmy na zimnej podłodze, otoczeni białymi pastylkami, zagubieni wśród własnych smutków i nieszczęść?
     Stop! Nie mogłam pozwolić na taki tok myślenia! Nie zniosę więcej dręczenia się wyobrażeniami o lepszej drodze życiowej, kiedy znalazłam się w takim bagnie.
- Kenny... jak mówiłeś, przeszłości nie zmienimy. Jeśli naprawdę słyszałeś, co wtedy powiedziałam, to wiesz, że nie żałuję. - Czułam, jak na moje policzki wypływa ciepło. Wreszcie jego szaroniebieskie oczy spotkały się z moimi. - Nigdy nie będę żałować. - Kąciki moich ust uniosły się w delikatnym uśmiechu. Pomimo faktu, że w moim wnętrzu na stałe zagościła żałoba, jakimś cudem w obecności Kennetha potrafiłam przebić się przez żelazne więzy tego okropnego uczucia.
- Ja będę żałować tylko tego, że cię nie zatrzymałem. - Dodał ze stanowczym wyrazem twarzy. Westchnęłam, opierając głowę o miękki materac łóżka. Zapomniałam, jak Gangnes potrafi być uparty.
- Skąd masz pewność, że udałoby ci się mnie zatrzymać? - Zapytałam z nutą uszczypliwości w głosie. - Przecież wtedy byłam... młoda i głupia. - Zacytowałam chłopaka w innym kontekście, próbując imitować jego ton głosu. - A w moim przypadku, wiesz jak to wyglądało... - Dodałam, mając przed oczami wszystkie głupoty, które miałam już wtedy na koncie.
- Po prostu wiem. - Wzruszył ramionami uśmiechając się zawadiacko.
     Westchnęłam rozglądając się po pomieszczeniu. Moje kule gdzieś zniknęły. Dane o tym gdzie je położyłam zniknęły z mojej pamięci.
- Pomożesz kalece wstać? Nie wiem gdzie są kule, a muszę się wykąpać... pewnie fiołkami nie pachnę. - Na szczęście Kenneth ani razu nie uczynił żadnej uwagi na temat stanu zewnętrznego mojej osoby. Nawet nie skończyłam mówić, kiedy podniósł się zbierając mnie ze sobą. - Hej! - Krzyknęłam w ostatniej chwili łapiąc się jego szyi.
- Pozwól, że póki tu jestem, przypilnujemy, żebyś więcej kości nie połamała. - Rzucił idąc w kierunku mojej łazienki. Usadził mnie na brzegu dużej wanny. niezwykle zadowolony z siebie.
- Nie jestem dzieckiem... - Bawiłam się rękawem swetra, patrząc na białe kafelki podłogi.
- Oj nie marudź, Rudzielcu... - Rzucił odsuwając się na jakiś metr.
   Chwila ciszy wypełniła niewielką przestrzeń łazienki. Czułam, że za moment Kenny wypowie magiczne "To ja się będę zbierał". Ale... nie chciałam żeby odchodził... jeszcze nie teraz. Nim zdołałam się powstrzymać, otwarłam usta, z których wydobył się zlepek przypadkowo zestawionych ze sobą słów.
- Nie wiem... jakchcesztomożenapiłbyśsięherbatyczyczegoś... możemaszochotę? - Przełknęłam głośno ślinę wręcz nie dowierzając, że wypowiedziałam coś takiego na głos.
- Czy możesz powtórzyć? - Zaryzykowałam spojrzenie na chłopaka. Drapał się po głowie z miną typu "What The Fuck". Natychmiast spaliłam buraka, biczując się w myślach.
- Masz ochotę na herbatę czy coś? - Udana próba współpracy mózgu z narządami mowy, sukces.
- Napiłbym się zdecydowanie czegoś mocniejszego... - Westchnął uśmiechając się krzywo. - Ale herbata musi wystarczyć...

  Wychodząc z łazienki, miałam nadzieję, że nie siedziałam tam zbyt długo. Powoli nabierałam wprawy technicznej, do wykonywania z pozoru prozaicznej czynności, jaką jest kąpiel, czy prysznic. Jednak po wypadku nic nie było proste. Chcąc nie chcąc musiałam zaakceptować swoje ograniczenia. Kuśtykając dotarłam do drzwi łazienki i otworzyłam je, opierając się całym ciężarem ciała o ścianę.
-  Jestem, przepraszam, że tak długo... - Pierwsze na co zwróciłam uwagę, to dwie pełne filiżanki herbaty stojące na stoliku obok drzwi. Zmarszczyłam czoło, zastanawiając się dlaczego Kenny nie wypił swojej. Odpowiedź przyszła, kiedy spojrzałam na jego sylwetkę stojącą tyłem do mnie. Przeglądał półki ze zdjęciami, skupiając uwagę na jednym z nich. - Wszystko w porządku? - Zapytałam niepewnie, jednak nie dostałam żadnej odpowiedzi. Natychmiast opuścił mnie cały pozytywny humor, który jak nagle się pojawił, jeszcze szybciej znikł. Wypatrzyłam jedną kulę leżącą obok łóżka, więc jakoś dotarłam tam ciągnąc za sobą lewą nogę. Podniosłam ją szybko, i podreptałam do Kennetha.
    Trzymał w ręce moje zdjęcie z pamiętnego wypadu z Luną do Australii. Przebywałyśmy przez kilka dni w małej miejscowości nad Oceanem. W miejscu, gdzie rozbiłyśmy namiot, naszymi sąsiadami była wielodzietna, niezwykle miła rodzina. Właśnie na tym zdjęciu osiem osób, w tym ja i Luna uśmiechamy się do aparatu. Otaczają nas najmłodsi członkowie rodziny, a sama trzymam na rękach kilkumiesięcznego Alana. Na samo wspomnienie tego słodkiego brzdąca, czuję ukłucie tęsknoty.
     Jednak Kenneth patrzył na zdjęcie z ogromnym bólem w oczach. Jego dłonie ściskały błękitną ramkę, a palce wręcz bielały na kłykciach. Położyłam dłoń na jego przedramieniu, próbując uspokoić go choć trochę.
- Powiesz mi, co się stało? - Zapytałam niepewnie.
- Wiem co popchnęło Carine do samobójstwa. - Powiedział łamiącym się głosem. Wciąż nie odwrócił  wzroku od zdjęcia. - Rozmawiałem z nią przez telefon dzień wcześniej. Natalie dowiedziała się, że nigdy nie urodzi dziecka... - Jego ręce drżały, kiedy odkładał ramkę na miejsce. - Powiedziałem o tym Carine... myślałem, że podpowie mi, jak ją wesprzeć... już wtedy nasz związek się sypał... - Łzy napłynęły mi do oczu, kiedy uświadomiłam sobie co Kenneth miał na myśli.
- Tak mi przykro, Kenny...
- Ona usunęła swoje, po czym dowiedziała się, że ja z Natalie nie możemy mieć swoich własnych... Boże co ona musiała przeżywać... - Dostrzegłam pojedynczą łzę na jego policzku. Nie myśląc wiele, przytuliłam go do siebie, dając ukojenie, które wcześniej sam mi zaoferował. Czułam, jak wtula głowę w zagłębienie mojej szyi schylając się mocno. Nie była to wygodna pozycja, ale byłam gotowa trwać tak w nieskończoność, jeśli tylko mogłabym mu jakoś tym samym pomóc. Sama nie mogłam powstrzymać łez myśląc o jego siostrze.
     Odsunął się ode mnie po naprawdę długiej chwili, z zimnym wyrazem twarzy. Wytarłam szybko łzy rękawem szlafroka.
- Powinienem już iść... późno się zrobiło. - Wyjął z kiszeni spodni telefon. Wyświetlacz wskazywał na kilka minut przed północą.
    A ja wciąż nie byłam gotowa go wypuścić...
Moje ruchy wyprzedziły rozbiegane myśli. Sięgnęłam do jego dłoni i zmusiłam do kontaktu wzrokowego.
- Zostań... proszę.

~~~~

No i jest następny! Jest tu jeszcze ktoś? o.O
Mam nadzieję, że Ci, którzy zabrnęli ze mną aż tutaj, dadzą jakiś znak, że się uchowali... Bardzo mi na tym zależy :)
Co do rozdziału... taki rollercoaster :D Chyba trochę was wystraszyłam końcówką poprzedniego rozdziału, ale nie chcę robić Aurory jeszcze większej ofiary niż jest. A w końcu kiedyś musi się u Niej słoneczko pokazać :)
Aaa no i założyłam nowego bloga ( tak wiem, a po co,  a na co xD ) Ale moją największą miłością zawsze pozostanie siatkówka, więc może kiedyś wpadniecie na takie małe opowiadanko o Andersonie... :D Mój odwieczny crush <3 Ale na razie piszę prolog, więc nie będę się rozpędzać... :P Ale opowiadanie o Michim powoli traci zainteresowanie, więc pod wpływem impulsu zaczęłam pisać coś nowego.
Ok, jak zawsze przynudzam, więc już kończę i zapraszam do lektury :)

P.S Kiedy pytają, czy nie chcesz czasem skoczyć na piwo... :D



niedziela, 8 maja 2016

5. Lithium

Lithium, I wanna stay in love with my sorrow.
But oh, God! I wanna let it go..

  Dwa lata wcześniej

   Nadszedł dzień, w którym wreszcie ukończyła osiemnaście lat.
   Odpędziła resztki snu pocierając twarz. Za oknem powitały ją pierwsze promienie słońca. Uśmiechnęła się, wstając z łóżka. Po prostu wiedziała, że to będzie dobry dzień.
   Była sobota, więc szkołą nie musiała się przejmować. Planowała mały wypad ze znajomymi do klubu. Oczywiście oficjalnie szła do kina z przyjaciółkami, a później miały nocować u jednej z nich. Nie chciała wdawać się w kłótnię z rodzicami. Wiedziała, że jeszcze nie pozwolą jej na imprezę takiego typu. Ale o czym nie będą wiedzieć, to nie będzie ich boleć - słowa Aurory dodawały jej odwagi i otuchy.
   Dwa lata starsza sąsiadka była poniekąd jej wzorem. Serdeczna dla przyjaciół, wredna dla reszty świata. Czerpała z życia pełnymi garściami. Radziła sobie z nieznośnym rodzeństwem i tragicznymi rodzicami. W dodatku zawsze pomagała Carine i Kennethowi.
   Oczywiście do czasu. Kenny wyjechał do Oslo a Aurora do Londynu. Z dnia na dzień przestali się do siebie odzywać.
    Nigdy nie dowiedziała się, dlaczego ich drogi się rozeszły, jednak przeczuwała, że coś niedobrego zaszło między nimi.
    Jednak dzisiejszej nocy nie będzie o tym myśleć. Siedziała w loży jednego z drogich klubów razem ze znajomymi. Alkohol już przyćmiewał jej zmysły, ale wciąż bawiła się doskonale.
    Poczuła na sobie czyjś palący wzrok. Rozejrzała się, próbując zlokalizować natrętne spojrzenie. Serce jej stanęło, kiedy w półmroku dostrzegła wpatrującego się w nią blondyna.
    Larry Insen. Znienawidzony sąsiad, nie do zniesienia starszy kolega ze szkoły. Jednak od trzech lat miała spokój, kiedy ukończył liceum i rozpoczął studia na miejscowym uniwersytecie. Jednak jego sarkastyczne spojrzenie nie wróżyło nic dobrego. Przeprosiła koleżanki tłumacząc się pójściem za potrzebą, i zdecydowanym krokiem udała się w stronę blondyna.
- Kogo my tu mamy? - Upił ze swojej szklanki łyk żółtawego trunku. - Mama wie, że tu jesteś...? - Zaśmiał się widząc jak policzki Carine nabierają iście bordowej barwy.
- Nie tłumaczę się rodzicom z wszystkiego, co robię. Nie muszą wiedzieć. - Próbowała zabrzmieć zdecydowanie. Poprawiła włosy w beztroskim geście.
- Spędziłaś za dużo czasu z moją siostrą. - Odparł wzdychając. - Ruda ma na ciebie zły wpływ.
- Aurora jest milion razy lepsza od Ciebie i reszty waszej rodzinki. - Uśmiechnęła się szeroko widząc iskierki złości w oczach blondyna.
- A wiesz, że ten aniołek przespał się z twoim braciszkiem? - Rzucił z diabelskim uśmiechem.
- Gówno prawda. - Odparła, jednak ten przybliżył się do niej kontynuując.
- Przespała się z nim, i zostawiła następnego dnia jak rasowa dziwka. - Nie mogła uwierzyć w jego słowa. Przełknęła ślinę patrząc mu w oczy.
- Masz w sobie tyle jadu... wystarczyłoby na zatrucie całej armii, ty dupku. - Odwróciła się na pięcie i planowała uciec jak najdalej od niego. Poczuła jednak uścisk jego dłoni na nadgarstku.
- Nie denerwuj się tak kochana... złość piękności szkodzi... - Próbowała się wyrwać, jednak ten nawet nie drgnął. - Ciekawe, czy państwo Gangnes będą zadowoleni, kiedy usłyszą, jak ich córeczka spędziła sobotni wieczór... - Z zamyślonym wyrazem twarzy rozglądał się po barze. W końcu rzucił jej spojrzenie, które mówiło "I tak nie wygrasz".
- Nienawidzę cię... - Oddychała szybko przez zaciśnięte usta. Posyłała mu mordercze spojrzenia, jednak ten uśmiechał się, zadowolony z siebie.
- Może dam ci szansę dzisiaj... - Wypuścił jej nadgarstek opierając się o barową ladę.
- O co ci chodzi?
- Te laski na parkiecie nie umieją w ogóle tańczyć... - Bawił się szklanką, udając naprawdę zasmuconego. - Może poprosiłabyś mnie o jeden czy dwa tańce. Mnie poprawiłabyś humor, sobie uratowała dupę. - Wzruszył ramionami nie patrząc na dziewczynę.
Ze złości czuła drganie powieki. Złością tłumaczyła również drżące ręce, kiedy sięgała do jego dłoni. Bezceremonialnie, praktycznie siłą ściągnęła go z wysokiego krzesła barowego i udała się w stronę ciemnego końca parkietu, modląc się, by jej dłuższej nieobecności nie dostrzegli znajomi czekający w loży.
- Kochanie... tak bez gry wstępnej? - Usłyszała jego głos przy uchu, kiedy zatrzymali się i powoli zaczęła się kołysać.
- Zamknij się... - Odparła czując jak przyciąga ją bliżej siebie. - Po prostu zamknij się...

   Od tej soboty spotykali się coraz częściej. Najpierw przelotnie, przy okazji prowadząc słowne bijatyki. Jednak wkrótce znaleźli nić porozumienia. A z upływem czasu nawet więcej.
   Uwaga najbliższego otoczenia nie była im na rękę, więc swoją burzliwą relację ukrywali przed światem. Była ona czymś wyjątkowym i prawdziwym.

   Jednak coś poszło tragicznie nie tak. Dowiedziała się, że jest w ciąży. Przerażenie sparaliżowało ją całkowicie. Miała jednak nadzieję, że Larry będzie przy niej i wesprze ją w trudnym momencie jej życia... ich życia.
   Bardzo się myliła. Chłopak przestraszył się jeszcze bardziej niż ona sama. Uciekł od niej bez słowa trafiając do najbliższego baru. Schlał się na umór i nieprzytomny opowiedział rodzicom o całej sprawie.
   Oni oczywiście nie mogli pozostać obojętni. Już następnego dnia zaprosili dziewczynę do siebie. Larry'ego nie było w pobliżu. Przed dwójką potężnych ludzi Carine całkowicie przygasła, pozbawiona jakiegokolwiek wsparcia. Państwo Insen uśmiechali się do niej serdecznie, dodawali jej otuchy gładząc po ramieniu, równocześnie sugerując aborcję.
   Dziewczyna spodziewała się takiej zagrywki z ich strony, jednak nie przemyślała żadnej konkretnej linii obrony. Był to z jej strony duży błąd. Chciała bronić życia swojego dziecka. Impuls popchnął ją do wstania z wielkiej, białej sofy i pobiegła przez jeszcze większy przestronny salon, ku ogromnym, dwuskrzydłowym drzwiom. Ta rodzina była przeżarta złem. Larry również. Zostawił ją, kiedy najbardziej go potrzebowała. Łzy popłynęły w dół jej policzków, ale wytarła je szybko.
   Nawet nie usłyszała, że ktoś ją goni. Jednak kiedy drżącą dłonią już dotykała klamki, ręka Roberta Insena gwałtownie dotarła do jej ramienia zatrzymując ją w miejscu.
   Głowa rodziny wyciągnęła swoje największe działa. Miał w rękawie asa w postaci jej brata. Był jego sponsorem i mógł w każdej chwili mógł zrujnować Kennetha. Szczególnie teraz, kiedy Kenny był po kolejnej kontuzji zupełnie bez formy.
   Miała kilka dni na podjęcie decyzji. Widywała brata pełnego optymizmu, trenującego wręcz ponad swoje siły. Nie mogła pozwolić, by jego marzenia pękły jak bańka mydlana... przez nią.
   Na zabieg udała się wyprana z uczuć i emocji. Kilka tygodni później nadal towarzyszyło jej obrzydzenie do siebie i swojego ciała. Wypełniła się autodestrukcyjną nienawiścią do samej siebie. Wstając z łóżka każdego dnia nakładała na siebie maskę. Jednak coraz częściej marzyła o zakończeniu swoich cierpień.
   Gdyby choć Larry dał jej jakiś znak... Może zapamiętałaby go inaczej, niż przez pryzmat jego pogardliwego, zszokowanego spojrzenia, kiedy powiedziała mu, że jest w ciąży.
   Gdyby Aurora odebrała choć jeden telefon od niej...
   Gdyby Kenny miał czas porozmawiać z nią poważnie...
   Gdyby miała odwagę wyznać swoje grzechy...
   Gdyby tylko poprosiła o pomoc...
Może nie skończyłaby ze sobą w nocy z trzeciego na czwartego września w roku 2014.


  Aurora

  Za oknem znów dogasał dzień. W ciągu ostatnich dni obserwowałam, jak w każdy wieczór słońce schodzi ze sceny, zostawiając po sobie mrok. Słaby blask latarni wpadającej przez okno był jedynym źródłem świata w ciemnym pokoju.
   Wciąż miałam w pamięci zszokowane spojrzenie Kennetha, kiedy opowiadałam mu wszystko co wiedziałam o Carine. Widziałam, jak zaciska pięści, a jego oczy wyrażają czystą furię. Na początku bez przerwy przerywał mi, nie mogąc przyjąć do wiadomości prawdy. Nawet nie wiem ile razy przepraszałam go, kiedy udawaliśmy się na parking, albo jechaliśmy z powrotem do domów. Przez cały czas nie odezwał się do mnie słowem.
   Zrozumiałam, że go straciłam, kiedy ledwo wygramoliłam się z jego samochodu, a zamykając drzwi usłyszałam pisk opon kiedy odjeżdżał na podjazd do swojego domu.
   Nie mogłam go winić. Pewnie na jego miejscu zareagowałabym jeszcze gorzej. Ale widząc jego nienawistne spojrzenia na sobie, czułam jak moje serce do tej pory zmiażdżone i poturbowane - roztrzaskuje się na milion kawałeczków.
   O śmierci Carine dowiedziałam się od Siri kilka dni po jej pogrzebie. Przez kilka tygodni przebywałam na niezapomnianej wycieczce w Australii odcięta od reszty świata. Kiedy po powrocie do Londynu zobaczyłam kilkanaście wiadomości głosowych od siostry Gangnesa, rodziców i nawet Larry'ego byłam w szoku.
    Może gdybym zabrała ze sobą telefon i nie byłabym tak wielką egoistką, zdołałabym pomóc Carine i nie doszłoby do tej tragedii. Obwiniałam się przez dłuższy czas.
    Larry'ego rodzice wysłali na uniwersytet do Oslo i postarali się, by sprawa nie wyszła na jaw. Opłacony patolog nie zauważył śladów dokonanej aborcji. Za przyczynę zgonu podał przedawkowanie silnych substancji psychotropowych, co było poniekąd prawdą. Jednak nieliczni wiedzieli, że do upadku Carine doprowadziła ją moja rodzina.
    Patrząc na rozsypane po łóżku białe pastylki, zastanawiałam się ile wzięła Carine, by odebrać sobie życie. Na podłodze stała opróżniona do prawie połowy butelka Balblair 1965. Kupiłam ją w innym życiu za ponad tysiąc funtów w Londynie. Miała być prezentem urodzinowym dla Erika - konesera whiskey. Ale skoro nie będzie już okazji do ich świętowania, nie widziałam powodu, by otworzyć ją teraz - w końcu nie miałam czym popić cudotwórczych pastylek.
   Teraz, znów po części otępiała siedziałam na podłodze opierając się o łóżko. Zaprzestałam prób wstania z miejsca, czując karuzelę, kiedy podnosiłam głowę.
   Przygryzłam wargi próbując doliczyć się wszystkich pastylek, które leżały do tej pory schowane w szufladzie. Dużo ich było, więc dwoiły i troiły mi się przed oczyma. Kilka z nich połknęłam. Chyba za dużo, skoro czułam niezwykle silne przyciąganie snu. Za wszelką cenę z nią walczyłam, próbując skupić się na liczeniu pozostałych tabletek. Jednak obraz ciągle rozmazywał mi się przed oczami, a otaczający półmrok oferował ukojenie, jeśli tylko oddam się przyjemnym objęciom Morfeusza.

   Kenneth

   Czy czuł kiedykolwiek taką furię? Nie.
   Czy kiedykolwiek pragnął zacisnąć swoje chude dłonie na czyjejś szyi i poczuć jak zabiera tym samym życie? Nie.
   Nawet nie był w stanie powiedzieć, jakim cudem przyszedł na trening. Nie przespał ani minuty. Niby jak miał spać, kiedy jego umysł analizował każde zdanie wypowiedziane przez Aurorę tej nocy?
   Jakaś jego część zawsze wiedziała, że Carine od tak nie zachorowała na depresję. Ale rewelacje spowodowały ogromny szok i ból na nowo rozdrapanych ran.
   Bał się odezwać do dziewczyny, więc zdecydował się milczeć, nie ryzykując nagłego wybuchu przy Aurorze. Czy winił ją? Bardzo chciałby powiedzieć nie. Jednak znów mała, nieznośna jego część krzyczała, że w jej żyłach płynie ta sama krew, co w reszcie jej rodziny. Za wszelką cenę próbował uciszyć ten głos.
   Prawda jest taka, że dwa lata temu zawiedli wszyscy. Mógł zrzucić z siebie ciężar odpowiedzialności za śmierć siostrzyczki, jednak nigdy tego nie zrobi. Wiedział, że Insenowie wyrządzili największą szkodę Carine. Wiedział, że zasługują na wszelkie piekielne tortury. Pragnął również dostać w swoje ręce Larry'ego. Jednak miał świadomość tego, że niczego to nie zmieni.
   Jego matka do końca życia nosić będzie czarne ubrania, a on do końca życia nie pozbędzie się uczucia przygniatającego ciężaru na sumieniu.
   Wypił drugą kawę, kiedy dostrzegł, że z domu obok wyjeżdża czarne BMW. Oznaczało to, że w domu został tylko Rudzielec i ewentualnie pokojówka. Chciał tylko przeprosić ją za swoje zachowanie. Poniekąd chciała dobrze, wyjawiając mu prawdę. Nie był jednak pewien swojej reakcji, kiedy wpadłby na Brigett albo Roberta, więc pragnął uniknąć konfrontacji.
   Zarzucił na siebie płaszcz i wyszedł z domu. Z salonu nie widział światła z jej pokoju, ale miał nadzieję, że jeszcze nie śpi.
    Drzwi otworzyła mu młoda, bardzo ładna dziewczyna.
- Tak? - Zapytała lustrując go wzrokiem.
- Dobry wieczór, ja do Aurory... - Powiedział stąpając z nogi na nogę. Pokojówka przekrzywiła głowę, jednak odsunęła się, przepuszczając go w drzwiach.
- Wchodź, ale nie wiem czy coś zdziałasz... cały dzień nie wychodzi z pokoju... - Powiedziała odbierając od niego płaszcz.
- Okej... - Poczuł pierwsze ukłucie niepokoju. Szybkim krokiem udał się w stronę schodów na piętro, a później wręcz pobiegł do drzwi jej pokoju. Nie był w tym domu od ponad czterech lat, jednak wciąż znał go na pamięć. Zapukał do białych drzwi nasłuchując odpowiedzi. Jednak nie doczekał się ani słowa, więc zapukał jeszcze raz, tym razem dwa razy mocniej.
- Aurora? Otwórz, proszę... - Jego serce zaczęło bić mocno i głośno, kiedy nie usłyszał żadnego poruszenia. Czuł, że nic nie jest w porządku. Zaciskając wargi nacisnął klamkę. Był lekko zdziwiony kiedy ustąpiła, więc otworzył drzwi.
   Powitała go ciemność. Po omacku szukał włącznika światła.
- Aurora... - Szepnął cicho. Miał nadzieję, że śpi. Jednak szybko opuściła go ta myśl, kiedy zobaczył zarys sylwetki leżącej na podłodze.
    Jego serce stanęło, kiedy włączył światło.
Aurora leżała na wznak na podłodze. Poplątane włosy częściowo zakrywały jej twarz. Jedna ręka spoczywała bezwładnie obok mocno opróżnionej butelki ze złocistą cieczą. Jednak to widok rozsypanych na podłodze i łózku białych tabletek zamroził mu krew w żyłach.
- Aurora! - Z sercem w gardle i na miękkich nogach podbiegł do dziewczyny.
 
~~~~

Witam w 5 rozdziale :3
Podczas jego pisania cały czas miałam wrażenie, że czegoś tu brakuje, albo o czymś zapomniałam... nie wiem czy też tak czasem macie o.O
Dziękuję za miłe słowa pod poprzednimi rozdziałami! Dają naprawdę mocnego kopa :)
Dodałam nowe szablony na obydwa opowiadania, mam nadzieję, że się podobają :)
Narobiłam sobie trochę zaległości u Was o.O ale byłam w piątek na nowym Kapitanie i praktycznie przeżywałam to cały tydzień... (a właściwie nadal przeżywam...). Naprawdę świetny film! #TeamCap #TeamBucky :D
Niedługo pojawi się rozdzialik u Michiego :)
Dajcie znać, czy dobrze zrobiłam pisząc o Carine. Nie chciałam bardzo abstrahować, bo ważniejsi są Kenny i Aurora, ale ta historia od początku chodziła mi po głowie i chciałam ją napisać :)
Dobra kończę :P Jak zwykle, proszę o opinie. Anonimowe komentarze również będą bardzo cenne :)
Jeszcze jedno... albo ja coś robię nie tak, albo blogger szwankuje - moje posty na blogach nie aktualizują się od razu na listach czytelniczych... ktoś coś...?
Buziaki :*

P.S
To uczucie, kiedy nagle dowalają ci dodatkowe godziny do i tak wypełnionego grafiku...





niedziela, 1 maja 2016

4. "Please, let me take you out of the darkness and into the light"

"And I'm bleeding, and I'm bleeding, and I'm bleeding 
Right before the Lord 
All the words are gonna bleed from me 
And I will think no more"
   

    Kenneth

   Dni po ostatniej wizycie u Aurory minęły mu w większości na intensywnych treningach. Na siłowni dawał z siebie wszystko, próbując nie myśleć o niczym oprócz kolejnych seriach powtórzeń. Wraz z wylanymi hektolitrami potu opuszczały go siły na jakiekolwiek aktywności psychofizyczne. Na oparach wsiadał do samochodu i jechał do domu modląc się, by nikt nie zdecydował się wskoczyć mu na maskę.
    Czasami widział zarys jej sylwetki w oknie. Kiedy kładł się spać, ona siedziała na parapecie wpatrując się w nieokreślony punkt na horyzoncie.  Pomimo tego, że nie rozmawiali od kilku dni, sam jej widok wlewał odrobinę otuchy do jego serca.
     Kenneth wyszedł z łazienki po szybkim prysznicu nie marząc o niczym innym poza wygodnym i ciepłym łóżkiem. Ustawił alarm na cudowną 5:30 i odruchowo spojrzał w kierunku domu sąsiada.
     Dzisiejszego wieczoru z jej okna nie dochodziło żadne światło. Po samej Aurorze również nie było śladu. Kenneth zmarszczył brwi czując ukłucie niepokoju. Miał dziwne przeczucie, że jest coś nie w porządku. Rudzielec nigdy nie spał o tej porze. Przysiadł na kilka minut na parapecie wypatrując jakiegoś poruszenia.
     Zasypiał na siedząco, kiedy jego zegarek wskazał godzinę 22;30. Był wyczerpany, w dodatku na skoczni miał pojawić się o siódmej rano, więc zrezygnowany położył się do łóżka, niemal od razu zapadając w sen. Miał nadzieję, że Aurora również spoczywała bezpieczna w objęciach Morfeusza.

     Obudziło go wibrowanie przy uchu oraz głośne pikanie. Najpierw nakrył głowę poduszką próbując odciąć się od nieznośnego dźwięku. Jednak dzwonek rozbudził go i nie pozwolił na ponowne zaśnięcie. Sięgnął po omacku w kierunku telefonu i odebrał z zamkniętymi oczami.
- Mhmm...? - Wymamrotał czując jak sen znów przyciąga go niczym magnes.
- Kenneth... - Usłyszał cichy szept, który zadziałał na niego jak kubeł zimnej wody.
- Aurora... co się dzieje? - Zapytał podnosząc się do pozycji siedzącej. Pocierał twarz próbując przywrócić prawidłowe krążenie.
- Przepraszam, że w ogóle dzwonię... Muszę cię o coś prosić... - Jej głos był bardzo słaby. Kenneth poczuł ukłucie w sercu. Podszedł do okna widząc światło dochodzące z jej pokoju. Dostrzegł również ją samą patrzącą w jego kierunku. Stała okryta czarnym kocem z telefonem w ręku.
- O co chodzi? Wszystko w porządku? - Dziewczyna pochyliła głowę ściszając głos. Ledwo rozumiał jej słowa.
- Nic nie jest w porządku, Kenny. Wiem, że jest już późno... ale mógłbyś mnie podrzucić na cmentarz? - Pomimo tego, że nie widział dobrze jej twarzy, mógł wyobrazić sobie jej błagalne spojrzenie.
- Aurora... jest druga w nocy... - Elektroniczny zegarek na stoliku nocnym uświadomił mu, że miał przed sobą jakieś trzy i pół godziny snu.
- Wiem, przepraszam. Ja nie mogę jeszcze prowadzić przez to pieprzone kolano. Ale pewnie masz jutro treningi... zapomniałam. - Z jej ust wyrwał się potok słów. - Wracaj do łóżka, przepraszam że cię obudziłam. Wezwę taksówkę.
- Poczekaj do jutra, pojedziemy po południu. - Próbował przemówić Rudej do rozsądku.
- Nie mogę Kenny, nie mogę czekać... - Odpowiedziała. Widział, jak zrzuciła z siebie koc sięgając do kul. - Miłych snów...
- Czekaj! - Krzyknął, kiedy odkładała słuchawkę. Zatrzymała się w pół gestu patrząc na niego przez okno. Mimo dzielącej ich odległości mógł wręcz wyczuć jej zdziwienie. - Daj mi pięć minut. Zaraz będę.
- Nie musisz... - Zaczęła, jednak wszedł jej w słowo.
- Nie będziesz się sama włóczyć po cmentarzu o tej porze. A jesteś tak uparta, że pewnie poszłabyś piechotą, gdybyś nie miała wyjścia. - Rzucił ubierając się równocześnie.
- Kenneth...
- Zaraz będę, dasz radę wyjść przed dom? - Miał okazję, by z nią porozmawiać, więc nie będzie jej marnować. Trening może przełożyć na późniejszą godzinę. Do tej pory nie opuścił nawet pięciu minut rozgrzewki.
- Tak. Dziękuję Kenneth... To wiele dla mnie znaczy. - Usłyszał odkładając telefon.
     Dla niego to również znaczyło dużo. Chyba nawet za dużo...

     Aurora

    W milczeniu słuchałam jakiejś spokojnej muzyki dobiegającej z radia, równocześnie masując bolące kolano. Bark również dawał o sobie znać, jednak to przez nogę przechodziły ciężkie do zniesienia fale bólu, które mogły pokonać tylko białe pastylki. Których tej nocy wyjątkowo nie wzięłam.
- Dlaczego nie chciałaś czekać do jutra? - Do moich uszu dotarł głos Kennetha. Westchnęłam, jednak wiedziałam, że wdanie się w rozmowę może odwrócić uwagę od bólu, więc odpowiedziałam.
- Nie wiem, czy dałabym radę. - Spojrzałam na moje ręce. Za nic nie mogłam opanować ich drżenia.
- Jak to? - Poczułam na sobie jego badawcze spojrzenie. Przełknęłam ślinę. Kenneth zasługiwał na prawdę, więc pozwoliłam słowom spływać ze mnie.
- Od jakiegoś czasu nie biorę tych leków otępiających. Myślałam, że to słuszne wyjście... - Przygryzłam usta znów czując jakbym się dusiła. - Ale nie daję rady, to za dużo... za dużo wszystkiego. - Oparłam się o oparcie zamykając oczy. - Prawda jest taka, że na tej całej całej ceremonii byłam naćpana. Muszę ich odwiedzić trzeźwa... całkowicie trzeźwa. Jestem im to winna. - Przerwałam na chwilę próbując opanować głos. - Nie wiem, czy wytrzymałabym do jutra...
- Aurora... - Usłyszałam jego spokojny, pewny siebie głos. Skręcaliśmy właśnie na cmentarny parking. - Jesteś jedną z najsilniejszych osób jakie znam. Wiem, że dasz radę... - Poczułam jego dłoń na mojej. Jednak jego słowa mijały się z prawdą.
- Gówno prawda Kenneth... - Sięgnęłam po kule leżące na tylnych siedzeniach nie patrząc mu w oczy.
- Poczekaj. - Rzucił, wysiadając z samochodu. Szybko go okrążył i otworzył drzwi z mojej strony. Pomógł mi stanąć na nogi, co mnie samej nadal sprawiało duże problemy.
- Dzięki. - Wyszeptałam odchodząc kilka metrów. Jednak dostrzegłam, że główna brama była zamknięta. Moje serce zabiło głośno. Gdybym była w pełni sił i sama bez problemu włamałabym się do środka. Jednak jestem kaleką, w dodatku nie chciałabym wpędzać Gangnesa na wieczną ścieżkę potępienia. Moje rozmyślania przerwał jego głos.
- Wejdziemy boczną furtką. - Poczułam na plecach jego asekurującą dłoń. Powstrzymałam się od zadawania pytań, skupiając się na każdym bolesnym kroku.
     Nigdy nie bałam się chodzić na cmentarz. Czasem nawet odwiedzałam groby dziadków po zmroku, podziwiając nocną aurę. Dziś, prowadzona wręcz przez Kennetha patrzyłam pod nogi, jedynie kątem oka rejestrując płomienie świeczek i smutno wyglądające kwiaty.
- Jesteśmy na miejscu. - Powiedział pomagając mi usiąść na ławce. Oddychałam ciężko, czując zmęczenie i ból z praktycznie każdego skrawka mojego ciała. Wiedziałam, że kiedy spojrzę na nagrobki najgorsze dopiero nadejdzie.
   Powoli podniosłam głowę skupiając wzrok na podświetlonym napisie na kamiennej płycie. Później na następnym... i następnym i ostatnim. Serce waliło obijając się boleśnie o żebra. Czułam również żelazną obręcz zaciskającą się na gardle. Nie marzyłam o niczym innym jak wypuszczenie wszystkich emocji na zewnątrz.
      Ale nie mogłam... łzy znów nie chciały popłynąć, choć były uwięzione tuż pod powiekami. Czułam jak drżenie rozniosło się na całe moje ciało. Nie mogłam kontrolować niczego. Zostałam wrzucona w rozszalały ocean, który z każdym uderzeniem fali odbierał mi ostatnie powietrze zgromadzone w płucach. Prąd rzucał mną jak szmacianą lalkę, a ja nie miałam pod ręką nic, czego mogłabym się chwycić.
- Auroro... oddychaj... - Czułam dłoń Kennetha na ramieniu i słyszałam jego głos jakby z oddali. Próbowałam się go uczepić, był jedyną moją nadzieją.
- Ja tonę Kenny... nie mogę oddychać... - Powoli obraz ciemniał mi przed oczami. Łapczywie wykonywałam szybką serię oddechów bojąc się, że zaraz nie będę mogła przynieść ulgi płucom.
- Nie trzymaj tego w sobie, Auroro... nie możesz... - Jego głos odbijał mi się w głowie niczym echo.
- Moje oczy nie chcą płakać, nie umiem... - Wyszeptałam zamykając z całej siły powieki.
- To krzycz... - Powiedział łapiąc mnie za ramiona. Zmusił do spojrzenia sobie w oczy. Biło z nich zdecydowanie. - Nie ma nikogo, po prostu wykrzycz to wszystko!
     Więc krzyknęłam... a kiedy zaczęłam - nie mogłam skończyć. Patrzyłam się w niebo, które wydawało się słyszeć moje zawodzenie. Miałam wrażenie, że mroczne chmury zniżają się coraz niżej i wkrótce mnie wchłoną. W głębi serca miałam nadzieję, że tak się stanie.
        Krzyczałam, póki nie zdarłam gardła i nie poczułam wilgoci na policzkach.


     Spojrzałam na Kennetha, który bez słowa przysunął się bliżej i objął mnie mocno. Pozwoliłam łzom płynąć. Czułam jak staję się lekka. Obolała i bezsilna ale lekka. Wciąż był we mnie ogromny smutek i żal, jednak pozwalał mi oddychać i myśleć.
     Nie słyszałam nic prócz ciszy. Krzyk uwolnił mój umysł od nieznośnego natłoku myśli. Wszystko na raz puściło. Jedyną rzeczą, która łączyła mnie z rzeczywistością były ramiona Kennetha i jego uspokajający głos.
- Spokojne, wszystko będzie dobrze... - Tak bardzo chciałam w to uwierzyć. Ale nie mogłam. Nie widziałam żadnej ścieżki, która wyprowadziłaby mnie z ciemności. 
- Będzie kiedyś mniej boleć? - Zapytałam, próbując opanować szloch.
- Nie mogę ci tego obiecać. - Wyszeptał w moje włosy. - Ale z czasem przywykniesz do tego i ruszysz na przód. 
- Nie wiem jak... - Zagryzłam wargi. W pewnym sensie, nie miałam nawet na to sił.
- Powoli... Nie będzie to łatwe, to nie ma prawa być łatwe. Ale kiedy przestaniesz sama sypać solą swoje rany, zaczną się goić. - Spojrzałam na niego. Uśmiechał się smutno. W cmentarnym półmroku dostrzegłam, jak z jego oczu bije szczerość i otwartość. Sama jego obecność była dla mnie ulgą. 
     Nie miałam zielonego pojęcia, czym na to zasłużyłam.
- Dlaczego tu jesteś Kenny? - Zmarszczył czoło posyłając mi pytające spojrzenie. - Dlaczego się w ogóle mną przejmujesz? - Próbował uciec wzrokiem, jednak powstrzymałam go. Musiałam znać prawdę.
- Mówiłem wcześniej... jestem twoim przyjacielem. - Powtórzył swoje słowa sprzed kilku dni. - Wiem, że go potrzebujesz, chociaż pewnie nigdy się do tego nie przyznasz. A na rodzinę liczyć nie możesz. - Poczułam, jak łączy nasze dłonie. - W dzieciństwie, opatrywaliśmy sobie wzajemnie rany. Ty jesteś ranna, więc muszę ci pomóc. - Uśmiechnął się smutno patrząc na kule.
- Mnie nie było przy tobie, kiedy Carine odeszła. - Zawstydzona spuściłam wzrok. 
- Miałem rodzinę, narzeczoną i przyjaciół. Ty byłaś w Londynie a ja w Oslo. Teraz ty nie masz nikogo i oboje jesteśmy w Lillehammer. - Wzruszył ramionami. - Nie zostawię teraz Rudzielca samego. - Założył za ucho kosmyk moich włosów.
- Nie jestem pewna, czy zasłużyłam na to. - Czy w ogóle miałam prawo oczekiwać jakiejkolwiek pomocy? - I nie jestem rudzielcem. - Wytarłam policzki czując, że moje oczy już wyschły. 
- Oczywiście że jesteś... - Przyciągnął mnie do siebie. Wtuliłam głowę w jego ramię po prostu chłonąc otuchę. - Jesteś moim Rudzielcem. - Szepnął składając pocałunek na moich włosach.  
     Po raz pierwszy od ponad miesiąca uniosłam mimowolnie kącik ust w imitacji uśmiechu.
- Wracamy? - Zapytał, kiedy w milczeniu wpatrywałam się na groby moich przyjaciół. Byłam z siebie dumna, że w ogóle potrafiłam się na to zdobyć. Ale czas już wracać.
- Tak, tak. - Wstałam z jego pomocą i ruszyliśmy w kierunku głównej alejki.
    Jedna myśl nie dawała mi spokoju. Byłam coś Kennethowi winna. Dawno zapomnianą prawdę, niezwykle druzgocącą, którą postanowiłam wytrzeć z pamięci. Kennetha uroczono jednak wygodnym kłamstwem, półprawdą w którą wierzył jak reszta świata. 
      Spojrzałam na chłopaka. Patrzył się w zachodnim kierunku cmentarza. Doskonale wiedziałam, czego wypatrywał. Biorąc głęboki oddech odezwałam się, mając świadomość, że jedną prawdą mogę wszystko zniszczyć - jak lekki podmuch wiatru roznieść licho postawiony domek z kart symbolizujący naszą obecną relację.
- Chodźmy na chwilę do niej. - Powiedziałam skręcając w niewielką alejkę ukrytą za żywopłotem. Takie odcięcie od reszty cmentarza było oznaką potępienia dla tych, którzy zakończyli życie, sami je sobie odbierając. 
     Lekko zdziwiony Kenneth nie protestował idąc w kierunku miejsca spoczynku zmarłej siostry. Wyjął jedną ze świeczek stojących pod ławką i zapalił ją. Płomyczek oświetlił jego twarz, więc mogłam dostrzec ból widoczny w jego oczach. Przełknęłam ślinę.
- Kenneth, jest coś, co powinieneś wiedzieć. - Zaczęłam niepewnie. Pod wpływem jego zaniepokojonego spojrzenia miałam ochotę uciec. Powstrzymałam się jednak, skupiając wzrok na wyrytym na kamiennej płycie imieniu i nazwisku siostry Kennetha. Ona również zasługiwała na to, by ktokolwiek z jej rodziny znał prawdę. 
- O co chodzi? - Podniósł się z przysiadu i patrzył na mnie teraz z góry. To będzie jeszcze trudniejsze niż myślałam. 
- Jestem ci coś winna... Nie tylko tobie... Ale bez względu na wszystko musisz wreszcie poznać prawdę... - Czułam na sobie jego spojrzenie, przez które serce waliło mi jak dzwon.
- Aurora, zaczynasz mnie przerażać... 
     Zdobyłam się na odwagę i spojrzałam mu w oczy. Czułam, jak zimny podmuch wiatru zabiera ze sobą ostatnie uczucie ciepła.
- Kenny... To moja rodzina zabiła Carine...


~~~~

No i jest czwóreczka. Nawet krótko jak na mnie :D Jak się podobało?
Mam nadzieję, że miło spędzacie weekend majowy :) 
Chciałam tylko napisać, że 5 rozdział będzie w troszeczkę innej formie, jestem już podekscytowana na myśl o pisaniu go :)
Na chwilę obecną staram się być na bieżąco z blogami, które czytam, ale musicie trochę poczekać jeśli chodzi o te na które mam zaproszenie a mają już po kilka rozdziałów - Nie miałam czasu na tak dużo czytania, ale może trafi się więcej wolnego i uda mi się nadrobić :)
Chciałabym wypuszczać regularnie tutaj rozdziały, ale czasem jest ciężko, bo grafik w pracy oczywiście nieregularny :c 
No i tyle :)
Dajcie znać co wam się w historii podoba bardziej i mniej :)
Buziaki :*


Jak tu Go nie kochać? :D