niedziela, 24 kwietnia 2016

3. "And the feeling coming from my bones - says find a home..."

Cześć!
Na początek, chciałam uprzedzić, że w rozdziale mogą znajdować się mocniejsze treści. Może nie 18+ no ale jednak...
Zapraszam do czytania :)


~~~~
Do I wanna know?
 If this feeling flows both ways? 
Baby we both know,
That the nights were mainly made for saying things, that you can't say tomorrow day...



   Znowu znalazłam się w Range Roverze. Dokładnie w tym samym miejscu. Kątem oka dostrzegłam, że Erik nie ma na sobie szarych dżinsów i jasnej koszuli jak zapamiętałam. Był ubrany w czarny jak smoła garnitur. Rozejrzałam się po towarzyszach. Wszyscy mieli na sobie czarne, uroczyste stroje. Sama miałam znajomą sukienkę tego samego koloru. Przełykając ślinę wyjrzałam przez okno. Z przerażeniem uświadomiłam sobie, że zbliżamy się do skrzyżowania.
- Bjorn... uważaj, błagam. - Wyszeptałam. 
- Na co? - W jednej chwili poczułam na sobie cztery pary oczu. Ich twarze były przeraźliwie blade. Krzyk uwiązł mi w gardle. Dlaczego Bjorn odwrócił się nie patrząc na drogę?
- Idioto! Patrz na drogę! Chcesz nas zabić?! - Krzyknęłam, jednak nie wywołałam żadnej reakcji.
- Ona nie wie Bjorn. - Erik zaśmiał się. Spojrzałam na niego. W jego oczach dostrzegłam błysk szaleństwa.
- Czego nie wiem?! - Moje serce galopowało z szybkością światła. Po chwili wszyscy poza mną zanosili się histerycznym śmiechem.
- My wszyscy już zginęliśmy. - Ann wychyliła się ze swojego miejsca. Powiedziała to tak, jakby opowiedziała najlepszy żart w życiu. 
     Sparaliżowana zobaczyłam, jak czerwone światło ostrzega przed koniecznością zatrzymania się.
- Bjorn! Hamuj! - Krzyknęłam, czym wywołałam jeszcze większą salwę śmiechu. Bezradna obserwowałam, jak wjeżdżamy na skrzyżowanie, kiedy z lewej strony poraziło mnie światło. Ostatnie co usłyszałam, to ciągły dźwięk klaksonu zmieszany ze śmiechem moich przyjaciół i moim przeraźliwym krzykiem.

    Obudziłam się zlana potem. Pierwszy raz w życiu miałam tak realistyczny sen. Chciało mi się wymiotować. Czułam też dotkliwy ból w kolanie, więc szybko odrzuciłam kołdrę.
     Po zdjęciu gipsu okazało się, że będę mogła za jakiś czas w znacznym stopniu zginać nogą. Rekonstrukcja wiązadeł również przebiegła pomyślnie, więc przynajmniej nie będzie mi kolano na boki uciekać. Teraz noga była unieruchomiona w stabilizatorze, co nie zmieniało faktu, że bolała jak cholera.
       Chwyciłam kule leżące obok łóżka. Z trudnością, ale jednak udało mi się wstać i pokonać kilka metrów które dzieliły mnie od łazienki. Opłukałam twarz wodą i szybko zażyłam dwie pastylki leków przeciwbólowych. Od kilku dni nie brałam nic na uspokojenie. Ale powoli uginałam się pod ciężarem żalu.
       Andre wyjechał wieczorem do Oslo, więc w domu byłam tylko ja, rodzice i od czasu do czasu pokojówka. Odpowiadała mi cisza i spokój. Większość czasu mogłam spać. Czasami zastanawiałam się, jak by to było, gdybym się nigdy nie obudziła.
     Ciągle zastanawiałam się też, dlaczego w ogóle przeżyłam. Może miałam odpokutować za wcześniejsze życie? Może ktoś zlituje się kiedyś nade mną i kiedy wycierpię już wystarczająco dużo zabierze mnie do moich przyjaciół?
      Kiedy miałam dość dobijających myśli i uczucia żelaznej obręczy zaciskającej się wokół serca, patrzyłam na schowane w szufladzie tabletki, dzięki którym wszystko mogłoby odejść. Znów poczułabym się cudownie odrętwiała. Mogłabym patrzeć na zdjęcia nie czując bólu, ale tylko i wyłącznie pustkę. Ale tylko zaciskałam zęby powtarzając sobie w myślach, że zasługuję na to cierpienie.
     Żałosnym wręcz krokiem dotarłam do półki. Znów patrzyły na mnie te same roześmiane, lub nad wyraz poważne twarze. Zdjęcia ułożone były chronologicznie. Na najwyższej półce obrazki pokazywały mnie w wieku 4 lat. Już wtedy sprawiałam rodzicom kłopoty. Kiedy w domu odbywało się duże przyjęcie z okazji 15 - lecia ślubu Brigitte i Roberta ja wystrojona w białą sukienkę wyleciałam z niebywale nudnego poczęstunku pobawić się w ogrodzie, bo przecież mamusia nie patrzy. Wróciłam po jakimś czasie ubłocona od stóp do głów, ale szczęśliwa jak nigdy w życiu. Niestety, kiedy próbowałam dosięgnąć do stołu w celu złapania czegoś do jedzenia, ojciec odciągnął mnie siłą od gości, wśród których byłam niezłą atrakcją i kazał Marlene - naszej pokojówce doprowadzić do porządku i nie wypuszczać z pokoju. Już wtedy spodobało mi się granie na nosach mojej rodzinie. Na zdjęciu ubrana byłam w jeszcze czystą sukienkę. Obok mnie stał Andre, który miał wtedy 11 lat i czuł się jak prawdziwy mężczyzna, wypinając dumnie pierś.
     Następne obrazki ukazywały mnie w strojach baletnicy, śpiewającą do zabawkowego mikrofonu czy jeżdżącej na swoim pierwszym rowerze. Później na kilku zdjęciach pojawiał się Kenneth. Byłam zawsze dumna, że miałam przy sobie starszego kolegę, w dodatku sportowca, którym mogłam chwalić się w szkole. Kenny zawsze umiał mnie rozbawić, pocieszyć kiedy rodzina dawała w kość, czy po prostu ściemniać rodzicom, że nie byłam na żadnej imprezie, tylko grzecznie z nim i Carine oglądaliśmy do późna filmy. Jemu jakimś cudem ufali, nie to co mi. Zdarzało się, że odwoził mnie, niezbyt trzeźwą z podejrzanych miejsc. Zawsze, kiedy zaczynałam tracić kontrolę, ostatnie co rejestrowałam to pisanie smsa, lub telefon do Gangnesa.
    Zawsze przybywał.

* 4 lata wcześniej *


   Czułam w ustach gorzki posmak jakiegoś bourbon'u. Na początku zmuszałam swój żołądek, by się nie buntował, jednak z każdą wypitą szklanką wchodził mi coraz lżej. Siedziałam na skórzanej sofie z nogami opartymi na niskim stoliku. Bjorn z Ann ten wieczór postanowili spędzić w jakimś hotelu na obrzeżach Lillehammer, Erik przebywał w Oslo, a Lena w Londynie. Nie miałam ochoty siedzieć sama w domu, więc wyszłam na miasto szukając miejsca, w którym mogłabym spędzić beztroską noc. W sumie, to nawet nie pamiętałam nazwy tego klubu, ale przyciągnęła mnie rockowa muzyka i chęć odwiedzenia nieznanego, nowego miejsca. 
    Przy barze nie musiałam czekać długo. Przystojny brunet pojawił się obok mnie oferując kilka drinków i taniec. 
     Cóż... tancerzem dobrym nie był, więc pozwoliłam sobie postawić kilka kolejek. Zauważyłam, że w tym miejscu palenie było dozwolone, więc sama wyciągnęłam papierosa i zapaliłam patrząc na kupującego drinki bruneta. Jeśli dobrze zapamiętałam, przedstawił się jako Philip. 
     Nie byłam głupia - nie miałam za grosz zaufania do samotnych facetów bawiących się w klubach. Obserwowałam uważne bruneta przy barze. Idiota nawet nie próbował tuszować faktu dosypania do jednej ze szklanek białego proszku, który wyciągnął w przeźroczystej folii z tylnej kieszeni spodni. Przewróciłam oczami. Wyglądało na to, że musiałam stąd zabierać swoje cztery litery odziane w skórzane spodnie. Zgasiłam papierosa, którym nawet nie zdążyłam się zaciągnąć. Wstając z sofy poczułam zawroty głowy. Poruszanie dodatkowo utrudniały wysokie buty na grubym obcasie. Wyciągnęłam z torebki telefon udając się w stronę szatni. Wcisnęłam numer szybkiego wybierania modląc się, żebym przypadkowo nie wybrała klawisza przypisanego dla Andre. W długim korytarzu muzyka nie była na szczęście tak głośna, więc bez problemu słyszałam sygnał połączenia.
- Aurora? - Powitał mnie zaspany głos Kennetha.
- Spałeś? 
- Nie. Gdzie ty jesteś do jasnej cholery? - Jego zdenerwowanie wpędziło mnie w zakłopotanie.
- W sumie to nie wiem. Wezwę taksówkę. - Odpowiedziałam odbierając płaszcz od szatniarza. Ledwo utrzymałam pion próbując go założyć na siebie.
- Wyjdź na zewnątrz i spójrz na nazwę tej speluny. - W tle słyszałam dźwięk zasuwanej kurtki i zamykanych drzwi. - I nie waż się ruszać z miejsca.
- Dobra... - Wybełkotałam. Chwiejnym krokiem dotarłam do wyjścia. - Soul. - Powiedziałam, kiedy uderzył mnie po oczach neonowy napis. 
- To blisko. Będę za 10 minut.
- Okej, dzięki... - Nawet nie wiedziałam, czy usłyszał moje słowa, gdyż trzy krótkie dźwięki zakończenia połączenia dotarły do moich uszu. Schowałam telefon opierając się o ścianę. Zapięłam płaszcz, czując przenikliwe zimno. Chłodne powietrze owiało mi twarz, co podziałało trochę orzeźwiająco. Przez kilka chwil wsłuchiwałam się w dudnienie muzyki dochodzącej z wnętrza. Pomyślałam, że wykorzystam kilka minut potrzebnych Kennethowi na dotarcie tutaj na papierosa, więc szybko zapaliłam i zaciągnęłam się dymem. 
- To tutaj uciekłaś! - Usłyszałam znajomy głos. Z klubu wychodził mój niedoszły oprawca.
- Czego chcesz? - Zapytałam wzdychając. Ten podszedł bliżej. W jego oczach dostrzegłam coś, co wywołało we mnie niepokój. 
- Tego czego ty, ślicznotko. - Dotarł do mnie jego obrzydliwy oddech. Poczułam jak adrenalina wypełnia mi krew w żyłach.
- Jak chcesz jakiegoś szybkiego numerka, to wróć do środka i spróbuj wcisnąć jakieś naiwnej lasce ten drink z ekstra składnikiem. - Starałam się trzymać gościa na dystans, ale na dłuższą metę nie miałam szans w starciu z jego fizyczną siłą. Ten uśmiechnął się, wywołując u mnie chore uczucie w żołądku.
- Zadziorna... lubię takie... - Jego dłoń powędrowała do mojej twarzy. Jednak wcześniej moja dłoń powędrowała do jego twarzy w bardzo niepieszczotliwym geście. Jednak pary w mięśniach nie miałam więc nawet nie drgnął z miejsca. Patrzył się na mnie intensywnie z niebezpiecznym błyskiem w oku. 
      Nawet nie zauważyłam jego ręki. Dostałam w policzek wierzchem jego prawej dłoni. Wraz z ostrym bólem poczułam krew wewnątrz ust.
- Ty dziwko! - Moje serce zaczęło galopować kiedy złapał mnie za włosy i odwrócił siłą przodem do ściany. Próbowałam krzyknąć, jednak usta zatkał mi dłonią. Drugą poczułam na pośladkach. 
     Jeśli myślał, że poddam się mu bez walki, grubo się mylił. Z całej siły ugryzłam jego dłoń. Kiedy wyczułam, że skupił swoją uwagę na ręce, wbiłam swój obcas w jego lewą  stopę równocześnie uderzając łokciem w żebra. Usłyszałam sęk bólu, jednak po chwili złapał moje nadgarstki w jedną dłoń i brutalnie rzucił na ziemię. 
      Strach jaki wtedy poczułam sparaliżował mnie. Wiedziałam, że jedynie co mnie ratuje to ciężkie do rozebrania skórzane spodnie. 
- Wy wszystkie jesteście takimi kurwami! Chodzicie, udajecie niedostępne, chociaż tylko czekacie, żeby was ktoś przeleciał... - Miałam ochotę się zaśmiać. Przerażona nie na żarty prawie wybuchłam śmiechem. 
    Jednak wtedy usłyszałam jak ktoś biegnie w naszą stronę. Nie mogłam nic dostrzec, jednak wiedziałam, że mogę odetchnąć z ulgą. Po kilku sekundach przygniatający mnie ciężar znikł. Słyszałam odgłosy szamotaniny, więc czym prędzej odsunęłam włosy z linii wzroku.
     Kenneth rytmicznie obijał pięścią twarz Philipa, wydając przy tym niezwykle niecenzuralne słowa. Wstałam niezwykle szybko jak na mój stan i podeszłam do dwójki. Niedoszły gwałciciel miał jedną wielką opuchliznę zamiast twarzy.
- Kenneth... już w porządku, wystarczy. - Ostrożnie położyłam dłoń na jego plecach. Ten zamarł z ręką w powietrzu.
- Skrzywdził cię? - Zapytał nie odwracając się.
- Nie zdążył, nic mi nie jest. Chodźmy stąd. - Wreszcie spojrzał na mnie. W jego oczach dostrzegłam złość i furię, jakiej w życiu u niego nie widziałam. Ale nie bałam się - wiedziałam, że nigdy mnie nie skrzywdzi. Ostrożnie ujęłam jego prawą dłoń. Miał poranione kostki, które dość mocno krwawiły. Poczułam wyrzuty sumienia, co często mi się nie przytrafiało.
- Przepraszam Kenny... - Wyszeptałam łamiącym się głosem. Nie potrafiłam mu spojrzeć w oczy.
- Idź do samochodu. - Usłyszałam jego zimny głos. - Pójdę po jakiegoś ochroniarza. - Praktycznie wyszarpnął swoją dłoń z moich rąk. Z westchnieniem zaczęłam szukać swojej torebki. Kiedy tylko podniosłam ją z chodnika skierowałam się w stronę białego Nissana. Usadowiłam się w miejscu obok kierowcy. Otulona znajomym zapachem i ciepłem, poczułam się bezpieczna. Jednak wraz z odpływem adrenaliny ogarnęło mnie uczucie kompletnej pustki. 
      Moje życie było puste. Wciąż szukałam czegoś, co nada mu sens. Co prawda miałam czwórkę dobrych przyjaciół, na których zawsze mogłam polegać, ale nie spotykaliśmy się często. Był jeszcze Kenneth, ale większość czasu spędzał na zgrupowaniach i treningach. Modliłam się o przyjęcie na studia do Londynu. Przynajmniej znalazłabym się z daleka od rodziny. 
      Podkuliłam kolana pod brodę i oparłam czoło o szybę. Zagubiona w swoich myślach podskoczyłam, kiedy Kenneth zatrzasnął drzwi i odpalił silnik. Bałam się powiedzieć cokolwiek obserwując kątem oka jego wyraz twarzy. 
- Zdejmuj buty z siedzenia i zapnij pasy. - Posłusznie wykonałam jego polecenia. Jakaś cząstka mnie fascynowała się Kennym w trybie rozkazującym. W milczeniu zwolnił hamulec ręczny i wrzucił jedynkę. Nie mogłam oderwać wzroku od jego pozdzieranych kostek dłoni, która operowała skrzynię biegów.
- Dlaczego? - Usłyszałam. Jego głos odrobinę złagodniał, jakby starał się opanować.
- Co dlaczego? - Odchrząknęłam. Z ekscytacją patrzyłam, jak wskazówka prędkościomierza odchyla się w prawą stronę o dużo powyżej dopuszczalnego limitu.
- Dlaczego to robisz? Włóczysz się po podejrzanych miejscach, w nieciekawym towarzystwie i to w dodatku sama. - Zabrzmiało to jak oskarżenie.
      Nie siliłam się na kłamstwa. Nie miałam po co.
- Bo wtedy coś czuję. - Na sekundę nasz wzrok się spotkał. Kontynuowałam patrząc to na niego, to na drogę. - Kiedy jestem pijana czy odurzona mogę na chwilę dać się ponieść chwili, muzyce i zapomnieć... Lepiej wśród nieznajomych, którzy nie wiedzą kim jesteś ani nie będą cię pamiętać jutro. - Zamknęłam oczy czując palące łzy pod powiekami. - Jesteś tylko ty, muzyka i czasem bezimienny ktoś, dzięki komu nie czujesz się tak cholernie samotny. Choć na chwilę...
     Atmosferę między nami wypełnia cisza. 
- Masz dopiero osiemnaście lat. Nie musisz na siłę szukać czegoś, co przyjdzie do ciebie, kiedy najmniej będziesz się tego spodziewać. Uwierz mi. - Tym razem słyszę starego, dobrego Kennego. 
- Może ja nie umiem inaczej? - Pytałam w sumie samą siebie. 
- Długo tak nie pociągniesz. - Pokręcił głową wpatrując się w drogę. - Co by było gdybym kiedykolwiek nie przyjechał po ciebie? - Znów jego głos podnosił się. - Nawet nie będę liczyć ile razy wyniosłem twój tyłek z dziur o których nawet nie miałem pojęcia że istnieją. Jesteś taka niedojrzała i nieodpowiedzialna! - Nie skuliłam się od jego krzyku. Zasłużyłam na to.
- Wiem. Przepraszam. Wykasuję sobie twój numer, żebym przypadkiem już nie zadzwoniła... - Z zaciśniętą szczęką sięgnęłam do torebki w poszukiwaniu komórki. Jednak zanim zdołałam ją otworzyć wylądowała z hukiem na tylnych siedzeniach. Spojrzałam pytającym wzrokiem na Kennetha.
- Mój numer masz mieć obowiązkowo w szybkim wybieraniu. - Zwolnił zbliżając się do torów kolejowych. Szlaban był opuszczony, więc zatrzymał się i wrzucił "luz". Odwrócił się do mnie zmuszając bym spojrzała mu w oczy.
- Nie rozumiesz, że to jest cholernie niebezpieczne? 
- A mówi to ktoś, kto lata sobie na nartach... - Skwitowałam przewracając oczami.
- W porównaniu do tego, co wyprawiasz, skakanie jest grą w szachy. - Pod wpływem jego spojrzenia czułam się jakbym była na spowiedzi. - Przyjmij do wiadomości, że są inne sposoby na rozerwanie się. A poza tym... - Spojrzeliśmy na przejeżdżający z ogromną prędkością pociąg. - Są ludzie, którzy się o ciebie boją. - Dodał cicho.
- Dlaczego się tak o mnie troszczysz? - Zapytałam nim zdołałam się powstrzymać. Milczał chwilę, jednak uśmiechnął się lekko przygotowując się do dalszej jazdy.
- Od czego są przyjaciele? - Rzucił ruszając z miejsca.
- Nie jestem pewna, czym zasłużyłam na takiego przyjaciela. - Zaśmiałam się odganiając łzy.
- To tak nie działa Auroro. - Dostrzegłam, że zbliżaliśmy się do okolic, gdzie mieszkaliśmy. - Czy ty oczekiwałaś czegokolwiek jak szantażowałaś ojca żeby wyłożył kasę na sponsorowanie takiego nielota, jak ja? 
- Nie byłeś nielotem... - Zmarszczyłam czoło. - A poza tym to nie był żaden kłopot. - Wzruszyłam ramionami. W oddali dostrzegłam światło dochodzące z wielkich okien salonu mojego domu. Zsunęłam się w dół siedzenia, by ominął mnie wzrok matki. Stała przodem do okna, więc doskonale widziała przejeżdżający samochód. Za jej plecami zauważyłam również gwałtownie gestykulującego ojca.
- No pięknie. - Wzniosłam oczy do góry. Czeka mnie niewątpliwie długa rozmowa, jeśli nie uda mi się zakraść bezszelestnie do pokoju. Odpięłam pas i sięgnęłam po torebkę. 
- Nie chcesz się przekimać u mnie? Wrócisz rano, więc się nawet nie skapną. - Wjechał na podjazd swojego domu. Spojrzałam na niego, mając nadzieję, że dostrzegł olbrzymią wdzięczność widoczną na mojej twarzy. 
- Nawet nie wiem jak ci dziękować... za wszystko. - Wyłączając silnik spojrzał na mnie z lekkim uśmiechem.
- Po prostu nie rób już takich głupstw. - W jego głosie usłyszałam łagodną, ale zdecydowaną prośbę. Odwróciłam wzrok, unikając patrzenia w jego szare tęczówki.
- Kenny... - Zaczęłam, jednak nie pozwolił mi skończyć.
- Wiedziałem. - Odpiął pas i wyciągnął kluczyki ze stacyjki. - Ale warto było spróbować.


    Niezwykle jaskrawe światło jego łazienki poraziło mnie po oczach. Sięgnęłam do szafki ukrytej za lustrem i wyciągnęłam apteczkę. Kenneth siedział na brzegu wanny patrząc na swoją dłoń. Znów poczułam ukłucie w sercu. Usiadłam obok niego wyciągając wodę utlenioną.
- Będzie trochę szczypało, ale pamiętaj, jesteś dużym chłopcem. - Powiedziałam ujmując jego dłoń. Kiedy przesunęłam ją w powietrzu nad wannę, by nie opryskać podłogi usłyszałam jak prycha pod nosem. 
     Wylałam obficie dużą ilość wody na rany, by mieć pewność że nie dojdzie do żadnej infekcji. Kątem oka dostrzegłam jak podryguje w swoim miejscu.
- O Jezusie Przenajświętszy! - Jęknął jak rasowa kobieta przy złamanym paznokciu. Ugryzłam się we wnętrze policzka, by nie roześmiać się.
- Przepraszam... - wyjąkałam wyjmując gazę. - Wytrzymasz jeszcze troszkę? - Posłał mi mordercze spojrzenie. Przyłożyłam gazę do jego kostek usuwając pianę z krwią i zanieczyszczeniami. Mój pacjent dzielnie zniósł zabieg i po chwili miał już idealnie założony opatrunek. Dumna ze swojego dzieła posprzątałam i umyłam ręce.
- Dzięki. Zaraz przyniosę ci coś do spania. Możesz wykąpać się w międzyczasie. Wiesz gdzie co jest... 
- Mhmm... - Potarłam twarz próbując pobudzić krew w żyłach. Zasypiałam na stojąco. 
     Wanna Kennetha posiadała również prysznic, więc kiedy tylko podrzucił mi jakąś koszulkę rozebrałam się i wskoczyłam pod gorący natrysk. Przez kilka chwil po prostu stałam nieruchomo czując niebywałą rozkosz z obmywającej mnie wody. Jednak przypominając sobie, że nie jestem u siebie chwyciłam męski żel pod prysznic i dokończyłam w szybkim tempie prysznic. Czułam się o niebo lepiej. Założyłam na siebie tylko majtki i czarną koszulę Kennetha z logiem jakiegoś sponsora. Myślałam, że bedzie dłuższa, jednak nie sięgała nawet połowy uda. Zmyłam nieudolnie resztki makijażu i wyszłam z łazienki ustępując miejsca Kennethowi. 
- Już wolne. - Rzuciłam próbując wysuszyć włosy ręcznikiem. W pokoju cicho leciała jakaś muzyka. Gangnes oderwał się od patrzenia w okno i skupił wzrok na mnie.
      Dostrzegłam, jak jego oczy ciemnieją. Przez chwilę po prostu czułam na sobie jego lustrujące spojrzenie, pod którego wpływem na moich policzkach pojawiły się rumieńce. Przypomniałam sobie, że Kenneth jest przecież mężczyzną i jego reakcja na półnagą kobietę jest naturalna.
     Kiedy jednak zrobiłam kilka niepewnych kroków w jego stronę wstał zatrzymując mnie dokładnie na środku pokoju, pod małym żyrandolem, który był jedynym źródłem światła. 
- Ten dupek cię uderzył?! - Złapał moją twarz w swoje dłonie obserwując policzek. Znów przybrał gniewny wyraz twarzy.
- Proszę cię, chyba ja mu mocniej przyłożyłam. Nawet nic nie czuję. - Mój głos był nienaturalnie wysoki. Po praz pierwszy w życiu pod wpływem jego dotyku mój puls przyspieszył, a myśli rozbiegły się. Sama siebie zaskoczyłam taką reakcją, ale nakryłam jego dłonie swoimi w uspokajającym geście. 
- Robi ci się siniak na kości jarzmowej. - Zaczął masować kciukiem miejsce, w którym od jakiegoś czasu czułam niewielki ból. Jednak teraz dostałam gęsiej skórki a mózg zamieniał mi się w galaretę. Aurora weź się w garść do jasnej cholery! 
- Przeżyję, za to on będzie mieć rozgotowany pulpet zamiast twarzy po spotkaniu z tobą. - Uśmiechnęłam się lekko. Siniaka zawsze mogłam zakryć. Tamtemu trudno będzie zakryć całą twarz. 
- Dostał to, na co zasłużył. - Błędem było spojrzenie mu w oczy. W chwili, gdy nasze oczy się spotkały on sam dostrzegł jak blisko siebie się znaleźliśmy. Chyba nie oddychałam przez kilka chwil, kiedy skakał wzrokiem z moich oczu do ust. Słyszałam szum krwi w uszach i jakąś piosenkę Imagine Dragons w tle. 
     Nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki Kenneth odsunął się ode mnie gwałtownie, zabierając ze sobą uczucie komfortowego ciepła... i jeszcze czegoś, zdecydowanie głębszego, czego nawet nie potrafiłam nazwać.
    Patrzył we wszystkie strony świata, z wyjątkiem mnie. Uśmiechnęłam się pod nosem, widząc jak lata od szafki do szafki nerwowo szukając rzeczy na zmianę. Kiedy po kilku minutach wreszcie udało mu się ogarnąć, wpadł do łazienki z szybkością światła i usłyszałam dźwięk odkręcanej wody.
     Nasza relacja nigdy nie opierała się na seksualnym przyciąganiu. Zawsze byliśmy dla siebie przyjaciółmi, nie próbując niczego więcej. Czasami pozwalałam na wyobrażanie sobie czegoś, co nigdy pomiędzy nami nie będzie mieć racji bytu. Wiedziałam, że Kennetha nie interesuje głębsza relacja i nigdy nie miałam z tym problemu. Jednak czułam, że przez ostatnich kilka minut coś się zmieniło.
     Zwykle były mi obojętne pożądliwe spojrzenia rzucane przez mężczyzn, ale z Kennym było inaczej. Spodobało mi się, że potrafił patrzeć na mnie jak na kobietę a nie młodszą siostrę. 
     Usiadłam na łóżku pogrążona w myślach. Sama próbowałam postrzegać Kennetha jak mężczyznę a nie przyjaciela. Był przystojny, miał ładne oczy i uroczy uśmiech. Preferowałam mocno zbudowanych facetów, jednak wiedziałam, że w jego ciele kryją się pięknie zarysowane mięśnie, bez udziału tłuszczu. 
      Być może przez opary alkoholu krążącego w krwi poczułam potrzebę zmierzenia się z nowymi, nieznanymi uczuciami. Powstrzymywała mnie jednak obawa, że nasza przyjaźń przepadnie. Ale czy potrafię jeszcze patrzeć na Kenny'ego jak dawniej? Nie byłam dobra w ignorowania instynktu, a teraz podpowiadał mi, żebym sprawdziła, czy Gangnes może odwzajemniać moje, być może chwilowe zauroczenie. 
      Drzwi otworzyły się, kiedy usłyszałam pierwsze dźwięki "Seven Nation Army". Spojrzałam na chłopaka przygryzając wargę. Miał na sobie luźne, szare dresowe spodnie i białą koszulkę. Moje serce zabiło mocniej, kiedy rzucił mi ukradkowe spojrzenie i natychmiast odwrócił wzrok, wyraźnie speszony.
- Pójdę spać na dół do salonu, łóżko jest twoje. - Rzucił szukając czegoś w pokoju. 
    "Teraz albo nigdy" pomyślałam i wstałam z łóżka.
- To nie będzie konieczne... - Zatrzymał się przy komodzie niedaleko drzwi. Odwrócił się powoli i wreszcie spojrzał na mnie. Starałam się uwięzić jego oczy w pułapce mojego wzroku. Chciałam aby zobaczył w nich to, czego nawet nie próbowałam powiedzieć na głos. Sama pragnęłam dostać choć najmniejszy wgląd w jego myśli. Zbliżałam się do niego powoli, a ten nie cofał się, więc z każdym krokiem, pomimo ogromnych nerwów i resztek upojenia alkoholowego nabierałam śmiałości. Kiedy znalazłam się przy nim, dostrzegłam tylko przez ułamek sekundy jego zszokowany wyraz twarzy. Korzystając z elementu zaskoczenia przyciągnęłam jego twarz do siebie i połączyłam nasze usta. 
    Początkowo jego wargi nawet nie drgnęły. Czułam ich miękkość i kształt, który naturalnie pasował do moich. Otworzyłam na sekundę oczy, będąc pewna, że właśnie zrobiłam z siebie największą idiotkę chodzącą po ziemi. Jednak szybko je zamknęłam, czując jak Kenneth odwzajemnia badawczy pocałunek przyciągając mnie do siebie blisko. Czułam jego dłonie na plecach i biodrach, więc swoje wplotłam w jego włosy. W tym momencie całym moim światem był pogłębiający się pocałunek i dotyk chłopaka, pod którym moje kości wręcz topniały. Jego dłonie odnalazły brzeg koszulki i powoli wkradały się pod nią. Kiedy poczułam delikatne muskanie palców na nagiej skórze, oderwałam nasze usta od siebie nie mogąc powstrzymać westchnięcia. Właśnie w tym momencie poczułam jak Kenny sztywnieje i odrywa ode mnie swoje ręce. Miałam ochotę krzyczeć w proteście.
- Aurora... - Patrzył mi prosto w oczy oddychając głęboko. - Co my robimy? - Zapytał cofając się o krok. 
    Sama miałam urywany oddech i byłam pewna, że mam zarumienione policzki.
- Musiałam spróbować... - Czułam jak moje serce galopuje w szalonym tempie. 
- Przecież jesteśmy przyjaciółmi... - Kenneth wyglądał, jakby toczył wewnętrzną walkę. Zmarszczył czoło i przygryzł wyraźnie spuchnięte wargi.
- To powiedz, że ci się nie podobało. - Patrząc mu w oczy zbliżyłam się znów do niego. - Powiedz jedno słowo, a wyjdę teraz i wrócę do domu. Zapomnimy o całej sytuacji. - Serce mi się ścisnęło, ale byłam gotowa na tę opcję. 
- Potrafiłabyś zapomnieć? - "Nie" - chciałam odpowiedzieć, jednak tylko wzruszyłam ramionami.
- Może...- Odpowiedziałam poprawiając włosy. 
- Przecież.... jesteśmy przyjaciółmi. - Dręczyły go te same obawy, co mnie. Jednak skoro zabrnęłam aż tutaj, nie ma już odwrotu.
- Nigdy z nikim nie byłam. - Wyrwało mi się. Nie często zdarzało mi się peszyć. Jednak teraz nie mogłam zmierzyć się z zaskoczonym spojrzeniem Kennetha. Ciekawe, co wcześniej o mnie myślał. 
- Aurora... 
- Kenny... - moja ręka powędrowała do jego dłoni. - Przecież wiesz, że jesteś dla mnie bardzo ważny. Dlaczego to ty nie mógłbyś być moim pierwszym? - Zdobyłam się na odwagę i spojrzałam mu prosto w oczy. - Ufam ci. - Zbliżyłam się do niego jeszcze bardziej. Przeklinałam swój wzrost, przez który ledwie sięgałam mu do ramienia. - Nie wyobrażam sobie nikogo innego. - Dostrzegłam, jak jego szczęka podryguje nerwowo. - Obiecuję ci, że nie będziesz musiał już nigdy po mnie przyjeżdżać do podejrzanych miejsc. - Uśmiechnęłam się delikatnie. Poczułam, jak Kenneth rozluźnia się pochylając się odrobinę.
- Żadnych więcej głupstw? - W jego oczach tańczyły tajemnicze iskierki. Objął swoimi dłońmi moją twarz.
- Przyrzekam. - Odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
     Tym razem nie trudził się schylaniem. Po prostu podniósł mnie i usadził na komodzie obok. Szybko objęłam nogami jego biodra czując jak wpija się w moje usta w gorącym pocałunku. Próbowałam dotrzymać mu towarzystwa w batalii języków. Znów czułam jak reszta świata staje się nieistotna. Dłonie Kennetha zostawiały na moich udach palący ślad i rozpalały ogień, którego nie miałam najmniejszej ochoty ugaszać. Gdybym tylko wcześniej wiedziała, że Gangnes potrafi rozniecić we mnie taki ogień, pewnie już dawno próbowałabym go uwieść.
      Bo właśnie uwiodłam przyjaciela. Niespokojne myśli obijały się gdzieś z tyłu mojej głowy, jednak kiedy wargi Kennetha opuściły moje usta przenosząc się na szyję, wszystkie w jednej chwili rozbiegły się. Nie potrafiłam już skupić się na niczym innym prócz przyjemności jaką dawał mi mężczyzna. Kiedy wsunęłam dłonie pod jego koszulkę odsunął się na moment i pozwolił sobie ją ściągnąć. Nie cieszyłam się jednak widokiem długo, gdyż po chwili znów wziął mnie na ręce i zaniósł do łóżka. Nie wiedziałam, że moje serce potrafi bić jeszcze szybciej, ale kiedy materac uginał się pod nami byłam świadoma faktu, że puls znów mi skoczył. Wiedziałam, że nadeszła moja kolej na pozbycie się koszulki, ale pod nią nie miałam już nic. Siedząc na kolanach Kennetha drżącymi dłońmi sięgnęłam do brzegów i powoli ściągałam ją przez głowę unikając wzroku chłopaka. 
     Poczułam zimne powietrze na nagiej skórze, jednak zostało ono szybko zastąpione przez gorące dłonie Kenny'ego. 
- Jesteś piękna. - Dwa słowa, które każda kobieta chciałaby w tym momencie usłyszeć. Uśmiechnęłam się walcząc ze skrępowaniem. Pocałowałam chłopaka pragnąc mu jakoś niewerbalnie przekazać jak bardzo jest dla mnie wyjątkowy. Jak cała noc jest dla mnie wyjątkowa. Przylgnęłam do niego czując jak dobrze nasze ciała się wypełniają. Miałam wrażenie, że nigdy nie znajdę się wystarczająco blisko chłopaka. Jego ręce odkrywały moje ciało, badając każdy skrawek skóry. Próbowałam nie pozostawać mu dłużna błądząc dłońmi po jego plecach. Po kilku chwilach obrócił mną w powietrzu kładąc mnie na łóżku. Zanim poczułam ciężar jego ciała na sobie, wyciągnął z szuflady szafki nocnej małą paczkę i położył na poduszce obok. Przygryzłam wargi czując dreszcz niepokoju, wręcz strachu. Wiedziałam, że Kenneth dostrzegł to, kiedy tylko na mnie spojrzał.
- Spokojnie Auroro... Ufasz mi, prawda? - Zapytał szepcząc mi do ucha. 
- Zawsze. - Uśmiechnął się lekko przygryzając płatek mojego ucha, wysyłając falę przyjemności po całym ciele. Musiałam powstrzymywać się od cichego jęknięcia. Zacisnęłam nogi w kostkach zamykając jego biodra w uścisku. Spojrzał na mnie kiedy poczułam jak jego dłonie spoczęły niebezpiecznie blisko nagich piersi. 
- Po prostu patrz mi w oczy...

    Gdybym tylko mogła wybrać sobie jakąś nadnaturalną zdolność, na pewno byłoby to w tym momencie wyłączenie sumienia. Albo wyłączenie jakiejkolwiek funkcji mojego umysłu odpowiadającej za odczuwanie. 
    Widok śpiącego Kennetha powodował we mnie burzę emocjonalną. Radość i satysfakcja po najcudowniejszej nocy w życiu. Wyrzuty sumienia z powodu uwiedzenia dobrego przyjaciela co równocześnie równa się przekreśleniem dotychczasowej relacji. Również nowe, nieznane uczucie przyciągania, którego się przeraziłam nie na żarty. Smutek z powodu tego, co miało dopiero nadejść. 
- Wybacz Kenneth... - Wyszeptałam pozwalając samotnej łzie wyznaczyć szlak w dół policzka. - Ja po prostu na ciebie nie zasługuję. - Złożyłam delikatny pocałunek na jego skroni, dbając by się nie obudził. Sen sprawił, że jego rysy twarzy były wygładzone. Ten widok zmiękczał moje zimne serduszko. - Po prostu dziękuję i przepraszam... Wiedz, że niczego nie żałuję. - Uśmiechnęłam się delikatnie rzucając mu ostatnie spojrzenie. Wstałam z łóżka czując się niezwykle obolała. Podchodząc do drzwi zaangażowałam całą swoją silną wolę by się nie odwrócić i wrócić do ciepłych objęć, w których się obudziłam. Ale w głębi serca życzyłam Kenny'emu jak najlepiej. Jak najlepiej z dala ode mnie.
     Przybierając kamienną maskę ubrałam się w łazience i wyszłam z jego pokoju nie spoglądając na chłopaka ani razu.
- Żegnaj Kenneth. - Choć wiedziałam, że odpowiedziała mi jedynie cisza, miałam wrażenie, że serce krzyczy w proteście.

* Teraźniejszość *


    Na ostatnim chronologicznie wspólnym zdjęciu z Kennethem jechaliśmy zadowoleni na koncert Nickelback do Oslo. Kenny był kierowcą, a ja służyłam za fotografa robiąc ujęcie od strony pasażera. Wtedy wszystko było takie proste...
    Tamta noc była jedną z najszczęśliwszych chwil w moim życiu. Każda kobieta zasługuje na taki pierwszy raz. Po tamtym czasie widziałam się z Gangnesem tylko kilka razy. Posyłaliśmy sobie zdenerwowane spojrzenia nie mając pojęcia jak powrócić do dawnych relacji. Odbyliśmy jedną niezwykle niezręczną rozmowę, po której nigdy nie wracaliśmy do tematu. Wkrótce ten wyprowadził się do Oslo i zaręczył z jakąś fajną dziewczyną, a nasz kontakt urwał się. Włożyłam ogromną ilość wysiłku, by zapomnieć o Kennym. W Londynie moje życie nabrało tempa i coraz rzadziej serce przypominało o dawnym przyjacielu.
     Jednak ten musiał pojawić się na cmentarzu, a później w moich progach przypominając o innym życiu, w którym największym zmartwieniem było uniknięcie gniewu rodziców. Miałam ochotę rozbić ozdobną ramkę o nieskazitelnie białą ścianę pokoju. Obserwować, jak szkło rozlatuje się na milion kawałeczków, słyszeć echo rozdzierającego powietrze dźwięku. Miałam wrażenie, że po prostu emocje rozsadzą mi czaszkę i rozpadnę się na pojedyncze komórki.
     Wzięłam do ręki lekko zakurzoną, żółtą kartkę leżącą samotnie na półce. Kilka liczb naskrobanych starannym pismem, podpisanych literą "K". Zagryzłam wargi do krwi walcząc o kontrolę nad sobą.
      Próbując uspokoić oddech spojrzałam na stolik nocny przy łóżku. Leżała na nim uschnięta biała róża.


~~~~

No to się działo. Postanowiłam, że przełamię trochę ciężką atmosferę takim oto wspomnieniem. Uwierzcie mi, nie planowałam ich wsadzać do łóżka... tak jakoś wyszło. Aurora i Kenny czasem żyją swoim życiem o.O
Pierwszy raz pisałam coś takiego, więc proszę o wyrozumiałość i opinie ... :)
Parafialne: Zacznę nadrabiać zaległości jak będę mieć czas, ale ostatnio - szkoda gadać... praca-dom-spanie praca-dom-panie codziennie x.x
Mam do was prośbę... nie chodźcie robić zakupów w niedzielę... no ja rozumiem konieczność, ale bez przesady, są milsze sposoby spędzenia niedzieli niż całorodzinne galeriowanie. To takie małe spostrzeżenie po ciężkim dniu... No i z miejsca pozdrawiam tych, którzy ładny weekend spędzili na dwóch 12-godzinnych zmianach - łączę się z wami w bólu!
Koniec mojego biadolenia, proszę o ładunek motywacji do dalszych rozdziałów :*

P.S
Czasami podczas pisania tego rozdziału czułam się jakbym była obserwowana przez Norwegów dokładnie w ten sposób:

Kenneth *Judges you hard*
Johann *Judges you harder*

x.x





niedziela, 17 kwietnia 2016

2. "This pain is just too real"

 "These wounds won't seems to heal,
   This pain is just too real,
   There's just too much that time cannot erase."


 Dwa tygodnie później - Aurora

      Nigdy nie sądziłam, że będzie mi obojętne to jak wyglądam. Ale jeśli czegokolwiek się nauczyłam w ciągu ostatnich kilku tygodni, to tego jak bardzo życie potrafi kopnąć w dupę, głośno się przy tym śmiejąc.
      Siri, moja siostra zrobiła mi perfekcyjny makijaż, zakrywający wszystkie otarcia na twarzy i szyi. Wciąż miałam ranę na czole i kości jarzmowej, którą nie wolno było zanieczyszczać jakimkolwiek podkładem czy pudrem, więc zakryła ją cielistym opatrunkiem. Była bardzo dumna ze swojego dzieła, zostawiając mnie w samą w pokoju na kilka chwil.
      Patrząc na swoje odbicie ogarnęła mnie przemożna chęć rozbicia wielkiego lustra. Moja twarz była nieskazitelna, wręcz idealna pod wpływem pracy Siri. Włosy koloru truskawkowego blondu były ułożone po raz pierwszy od miesiąca. Nawet zapomniałam jak wyglądają rozpuszczone, umyte i uczesane. Ale kiedy wpatrywały się we mnie moje własne zielone oczy z ogromem nienawiści nie potrafiłam się oprzeć wrażeniu, że lustro pokazuje mi kompletnie inną osobę. Odwróciłam się nie mogąc znieść już oskarżycielskiego spojrzenia.
      Prawda była taka, że miałam na sobie maskę. Rodzinie służyła do zakrycia poharatanej skóry. Ja czułam się, jakbym była pod nią cała schowana. Musiałam tylko przybrać przez kilka godzin neutralny wyraz twarzy, a nikt nie będzie się dopatrywać co naprawdę kryje się za piękną maską. Mi nie zależało na tym, co ludzie zobaczą. Równie dobrze mogłabym wyjść w dresach, zaniedbanej fryzurze, bez grama makijażu. Brigett, moja matka pewnie nie przyznałaby się do mnie, żartując o jakiejś kalece-przybłędzie z ulicy. Kazała więc zająć się mną Siri, która od przyjazdu z Oslo patrzy się na mnie jak na podczłowieka, robiąc bez przerwy przytyki, abym się wzięła w garść.
     Pewnie dlatego, że od przyjazdu ze szpitala nie odzywam się do nikogo z rodziny oprócz Andre. On jedyny ma jakąkolwiek cierpliwość do mnie. Nie pamiętam dużo ze szpitala, ale tylko on poświęcał swój czas, by choć chwilę usiąść obok mojego łóżka. Opowiadał coś o swojej firmie, która wkrótce będzie całkowicie niezależna od rodzinnej. Były to jednostronne rozmowy, gdyż od nadmiaru środków przeciwbólowych i uspokajających nie byłam w stanie odpowiadać. Ale było miło kiedy przychodził. Reszty świata widzieć nie chciałam. Kiedy na chwilę wszedł Larry, młodszy z moich braci razem z Siri i spojrzeli na mnie wręcz z niechęcią i litością, zaczęłam krzyczeć aby się wynosili. Musiałam dostać podwójną dawkę środków uspokajających, ale przynajmniej posłuchali. Z małą satysfakcją obserwowałam zirytowane głosy rodziców kłócących się z lekarzem, który zakazał im denerwowania mnie. Według niego, nie poprawiało to mojego stanu zdrowia. Właściwie, to pod względem psychicznym nic go nie poprawiało.
     Zmuszona byłam poruszać się na wózku. Sił do chodzenia o kulach nie miałam, poza tym żebra i bark nadal bolały jak diabli. Słyszałam, że będzie problem z lewą nogą. Podobno moje kolano ma w sobie więcej sztucznych wstawek niż kości, które zostały zmiażdżone. Kiedy pierwszy raz pielęgniarka pomagała mi się umyć, dostałam szoku widząc moje nagie ciało, pozbawione opatrunków i bandaży. Szkło z rozbitych szyb porozcinało mi dużą część prawej strony ciała. Patrząc na rany dostawałam odruchu wymiotnego.
     Jednak po jakimś czasie przestało mnie to obchodzić. Lekarze zapewniali, że wszystko się zagoi, będę mogła chodzić, a blizny nie będą się bardzo rzucały w oczy. Jednak nie mówili kiedy przestanę się czuć, jakbym nie miała racji bytu. Nie zapewnili, że żelazny uścisk wokół serca zelżeje. Jedyne co mówili to "Z czasem wszystko się ułoży, zobaczysz. Młoda jesteś..."
      Pytanie tylko kiedy się wszystko ułoży?

*

     Dzień był naprawdę niczego sobie. Słońce nie miało siły przebić się przez chmury, jednak nie wiało, więc nie miałam szans poczuć przenikliwego zimna w nogę unieruchomioną gipsem ani drugą, odzianą tylko w czarną pończochę. Siri nie miała litości dobierając mi strój.
     Mała uroczystość odbywała się na cmentarzu, gdzie niedawno pochowano czwórkę moich przyjaciół. Gdyby nie kilka białych, okrągłych pastylek zażytych przed wyjściem, nie zniosłabym widoku czterech identycznych nagrobków ustawionych w równym rządku. Wpatrywałam się w nie omijając wzrokiem rodziny tragicznie zmarłych. Często czułam na sobie ich spojrzenia. Ich wzrok mogłabym porównać do palącego, fizycznego dotyku.
      Nie skupiałam się na tym, o czym mówią przemawiające osoby. Rodzice łamiącymi się głosami opowiadali o swojej stracie. Kapłan odwoływał się do jedności w trudnych chwilach i jakichś innych bzdurach. Już miałam nadzieję, że po nim zakończy się moje cierpienie, jednak oto z miejsca obok mnie wstała moja najdroższa rodzicielka, która miała czelność całą uroczystość bez przwrwy łapać mnie za rękę w iście wspierającym geście. Teraz Brigett podeszła do mównicy posyłając zbolałe spojrzenia do zebranego tłumu. Przynajmniej zabrała ze sobą uwagę dziennikarzy, którzy bez przerwy robili mi zdjęcia, zupełnie jakbym była obiektem laboratoryjnym.
     Odwróciłam wzrok od matki. Chciałabym równie łatwo odciąć się od jej głosu. Mówiła z dumą o założeniu fundacji ABEL. Powstrzymałam się od teatralnego westchnięcia. Chciałabym być tak dobrą aktorką.
      Kątem oka dostrzegłam samotnego mężczyznę opierającego się o drzewo. Trzymał się daleko od tłumu i byłam pewna, że patrzy prosto na mnie. Z tej odległości nie rozpoznałam jego tożsamości, jednak jego szczupła sylwetka i włosy nieokreślonego koloru między ciemnym blondem a jasnym brązem były znajome.
- ...Nie możemy z tej tragedii nie wynieść żadnego morału. Kobieta, która miesiąc temu spowodowała wypadek miała we krwi ponad dwa promile alkoholu. Wjechała na skrzyżowanie z dużą prędkością pomimo czerwonego światła. To jej nieodpowiedzialność zabiła ją i czwórkę młodych ludzi. Moi drodzy... niech ta tragedia będzie ostatnią...
      Co ona pieprzy? Przecież to Bjorn wjechał wtedy na czerwonym! Pokręciłam się na swoim miejscu. Pociągnęłam za rękaw Andre, który nachylił się.
- Dlaczego ona kłamie? - Wyszeptałam.
- Nie rozumiem... - Zmarszczył brwi skupiając na mnie wzrok.
- To Bjorn wjechał na czerwonym. To on spowodował wypadek... - Powiedziałam to chyba za głośno, sądząc po spojrzeniach ludzi wokół. Aktualnie miałam ich gdzieś, więc tylko piorunowałam wzrokiem brata.
- Nie wiem o czym mówisz... - W jego oczach pojawiły się iskierki złości. - Zamknij się i nie rób zamieszania. - Powiedział ostro tonem nieznoszącym sprzeciwu.
     Co tym razem wykombinowała matka?

Kenneth

    Patetycznym, wzruszającym przemowom nie było końca. Kenneth stał w znacznej odległości od tłumu, jednak wciąż doskonale słyszał każde słowo.
     Jednak nie przyszedł tu słuchać. Skupiał swój wzrok na drobnej dziewczynie siedzącej na wózku. Właściwie to wszyscy na nią zerkali. Z ciekawością, współczuciem a nawet oskarżycielsko. Chłopak próbował odczytać coś z kamiennego wyrazu twarzy Aurory. Musiał przyznać, że wyglądała dobrze. Zimna piękność którą zapamiętał kilka lat temu. Jednak wciąż miał przed oczami dziewczynę, którą zobaczył w szpitalnym łóżku. Bez idealnego makijażu i fryzury z przeraźliwie pustym wzrokiem. Zastanawiał się, w jakim stopniu Aurora wróciła do siebie.
      Kiedy jej matka wstała z miejsca, dziewczyna zacisnęła nerwowo pięści na oparciach wózka. Obdarzyła ją ostatnim pogardliwym spojrzeniem i odwróciła od niej wzrok. Tym samym patrzyła prosto na niego.
     Kenneth poczuł lekkie zdenerwowanie. Czy poznała go? Minęło jakieś cztery lata, kiedy widzieli się ostatni raz. Poza tym pamiętał, że Insen miała lekką krótkowzroczność, więc nie najlepiej widziała z daleka. Czuł na sobie jej badawcze spojrzenie przez jakieś dziesięć sekund. Później zmarszczyła czoło skupiając się na czymś, co mówiła jej matka. Powiedziała coś do brata, który zdenerwowany rozejrzał się po otaczających ich ludziach i uciszył ją gwałtownie. Ta resztę przemowy matki patrzyła na swoje ręce tarmoszące rękaw płaszcza. Nie spojrzała na niego już ani razu.
     Kiedy wreszcie zgromadzeni ludzie zaczęli opuszczać cmentarz, zwietrzył swoją szansę. Rodzice Aurory zajęli się rozmową z księdzem a Larry i Siri spotkali się z nieznaną mu parą młodych ludzi. Andre zaczął popychać wózek Aurory w stronę głównej ścieżki, więc przyspieszył kroku i wkrótce znalazł się obok nich.
- Przepraszam... - Krzyknął zatrzymując mężczyznę. Ten popatrzył na niego z rozpoznaniem w oczach. Poczuł na sobie również wzrok dziewczyny.
- Kenneth... - Andre podał mu dłoń. - Dużo czasu minęło. - Uśmiechnął się smutno.
- Cóż, szkoda że spotykamy się w takich okolicznościach. - Ujął dłoń dawnego znajomego i zaryzykował spojrzenie na Aurorę. - Przykro mi z powodu twojej straty. - Ta tylko patrzyła na niego pustym wzrokiem. Teraz, kiedy widział ją z bliska mógł śmiało porównać ją z porcelanową lalką. Kamienny wyraz twarzy, idealny, wyrazisty makijaż. Błyszczące rude włosy (choć pamiętał, że dawniej dostawała białej gorączki, gdy mówił na nią "Ruda" - twierdziła, że jej kolor włosów to truskawkowy blond) no i w końcu te duże oczy, przez które przechodziły go ciarki, kiedy wpatrywała się w niego nie mrugając ani razu.
- Kenneth... - Głos Andre wyrwał go z rozmyślań. Mógł w końcu oderwać od niej spojrzenie. - Wybacz... ona nie odzywa się do nikogo z wyjątkiem mnie. - Kenneth pokiwał głową. Nie spodziewał się, że dziewczyna tak mocno wycofała się w sobie. - To był długi dzień, do tego jeszcze te media...
- Rozumiem. - Gangnes westchnął zrezygnowany.
- Może spotkamy się kiedy indziej, nadrobimy trochę zaległości? Niedługo wyjeżdżam do Oslo. Aurora... lepiej odwiozę ją do domu, niech odpocznie. - Andre popatrzył na siostrę, która teraz wpatrywała się w nieokreślone miejsce na horyzoncie.
- Oczywiście, nie zatrzymuję was. - Kenneth usunął się z drogi. - Trzymaj się, Auroro. - Choć był pewien, że mu nie odpowie, po prostu chciał, żeby wiedziała, iż życzy jej jak najlepiej. Spojrzała się na niego delikatnie kiwając głową.
- Do zobaczenia Kenneth. - Usłyszał głos Andre.
- Do zobaczenia. - Skierował się do tylnego wyjścia cmentarza.
    Widok załamanej Aurory pozostanie w jego głowie na długo. Domyślał się, że na jej zachowanie mają duży wpływ leki, ale podświadomie wiedział, że już wcześniej ktoś patrzył na niego tym samym wzrokiem.
    Miała inny wyraz twarzy, czasem nawet uśmiechała się, nie przeżyła strasznego wypadku, ani nie była na wózku - jego siostra, Carine w ostatnich tygodniach życia.
    Musiał się upewnić, że Aurora jest na tyle silna, by nie skończyć w ten sam sposób, co ona. Nawet nie chciał o takim czarnym scenariuszu myśleć.
  Wyjął telefon z kieszeni i wybrał numer trenera. Ten odebrał po kilku sygnałach.
- No co tam Kenny?
- Trenerze chciałbym zostać na jakiś czas w Lillehammer, będę na razie tutaj trenować. Wrócę do Oslo na zgrupowanie. - Powiedział na jednym wydechu, czekając na reakcję Stockla.
- Nabroiłeś coś? - Usłyszał jego podejrzliwy ton.
- Nie trenerze. Znajoma miała wypadek i źle jest z nią. Muszę się upewnić, że dojdzie do siebie. - Kenneth czuł niebywałą determinację.
- Kenny wiesz, że nie możesz tego spieprzyć... Nie masz 18 lat, tylko 26...
- Przecież trener wie, że daję z siebie wszystko... - Gangnes nie krył zdenerwowania. W tym roku pracował niezwykle ciężko. W letnim Grand Prix można było zaobserwować rezultaty, kiedy zajął drugie miejsce w klasyfikacji końcowej.
- I tak będę przyjeżdżać co jakiś czas i sprawdzać, jak sobie radzisz. Postaw dziewczynę na nogi i wracaj do Oslo. - Poczuł ulgę słysząc zgodę Alexandra.
- Nie ma sprawy trenerze. Dziękuję.
- No trzymaj się tam...
- Niech trener pozdrowi chłopaków. Do usłyszenia. - Kenneth rozłączył się wychodząc z cmentarza.
      Wiedział, że Aurora nie dostanie od rodziny wsparcia jakiego potrzebuje. Teraz, gdy jej przyjaciele odeszli, musi mieć w kimś innym oparcie.
      Jeśli on miałby być tą osobą, tym razem wywiąże się ze swojej roli.

Aurora

      Czułam, jak mgiełka, która do tej pory spowijała mój umysł powoli znika. Budząc się dzisiaj nie wzięłam zostawionych przez Andre leków z nocnego stolika. Schowałam je do szuflady, pragnąc poczuć cokolwiek - nawet ból, gdyż powoli wariowałam od nienaturalnego odrętwienia, które towarzyszyło mi od pobytu w szpitalu.
     Najpierw przyszedł ból w nodze - kolano rwało, jednak to mogłam znieść. Czułam również większą trudność w oddychaniu przez gojące się żebra - to też mogłam znieść. Podjechałam wózkiem do regału z książkami i zdjęciami.


     Cała półka wypełniona wspomnieniami. Wreszcie mogłam poczuć cały ból, który do tej pory był stłumiony. Płuca buntowały się przeciwko nabraniu powietrza. Oczy znów zaszły łzami, które jak na złość, nie chciały popłynąć. Zamknęłam oczy pozwalając na to, by wszystkie emocje wypełniły mnie. Smutek, żal, tęsknota - nie potrafiłam nawet oddzielić ich od siebie. Jednak czucie czegokolwiek było lepsze od czucia niczego. Przecież cierpienie jest wpisane w życie każdego człowieka. Podświadomie wiedziałam, że stłumienie bólu przez leki (chociaż przez ilości jakie mi podawano czułam się wręcz jak narkomanka) nie było właściwym sposobem przeżywania żałoby. Bjorn, Ann, Lena i Erik patrzyliby na mnie pogardliwie karząc wziąć się w garść. Dla nich mogłabym spróbować. Jednak nie wiem, na jak długo wystarczy mi sił.
     Trzymałam w ręce jedno ze zdjęć, z tegorocznych wakacji na Majorce, na którym cała nasza piątka trzymając w ręce kolorowe drinki z parasolkami uśmiecha się wesoło do obiektywu. Poczułam jeszcze większe ukłucie w sercu. Jedyne o czym marzyłam w tej chwili to wrócić do Hiszpańskiego raju i zostać tam na zawsze.
      Czarna, żałobna sukienka, rzucona niedbale w kąt pokoju przypomniała mi, że życie nie jest grą zachcianek.
- Aurora... masz gościa. - Usłyszałam głos brata. Nie mogłam opanować drżących rąk, więc zacisnęłam je na ramce z całej siły.
- No i...? - Mój głos zabrzmiał jakbym miała co najmniej zapalenie gardła.
- Ja tylko na chwilę, nie zajmę ci dużo czasu. - Odwróciłam się gwałtownie. W wejściu do pokoju stał Andre z Kennethem. Pierwszy patrzył się na mnie błagalnym wręcz spojrzeniem, drugi trzymał w ręce białą różę, którą nerwowo obracał w dłoniach.
Czego chciał? Popatrzeć się na kalekę?
- Zostaw nas samych Andre. - Ten z ulgą w oczach i małym uśmiechem wyszedł z pokoju zamykając drzwi.
     Kenneth stał chwilę w milczeniu, jednak po chwili podszedł wręczając mi różę.
- Wiem jak bardzo jest ci ciężko... - Zaczął niepewnie patrząc się na swoje ręce. - Sam dwa lata temu przeżyłem coś podobnego.
- Wiem o twojej siostrze, przykro mi. - Tak po prostu odezwałam się, zaskakując sama siebie. Gangnesa również, sądząc po jego zdziwionym spojrzeniu.
- Tak, Carine odebrała sobie życie... - W jego głosie słychać było ogromny smutek. - Nie wiem dlaczego, ale jestem pewny, że gdyby pozwoliła sobie pomóc, nie doszłoby do tego. - Przygryzłam usta. Widocznie nie wiedział kilku rzeczy o swojej siostrze.
- Jeśli jesteś tutaj, by prosić bym się nie zabiła, to błagam nawet nie zaczynaj. - Wiedziałam, że Andre boi się, że zrobię coś głupiego jak wyjedzie do Oslo, ale żeby wysyłać Kennetha, aby walnął mi jakąś pouczającą gadkę?
- Nie, nie... nie o to mi chodziło. Po prostu... - Zdenerwowanie wyrzeźbiło zmarszczki na jego czole. - Warto jest się otworzyć przed kimkolwiek. Wiem to po sobie. Nie da się samotnie przez to przejść.
- Tak... masz rację. - Udałam głębokie poruszenie jego słowami. - Zaraz polecę do mamusi wyżalić się... ona z pewnością zrozumie. - Nawet w najczarniejszych chwilach trzymał się mnie sarkazm. Kenneth tylko westchnął.
- Dobrze wiesz, że nie mówię o niej. - Popatrzył mi w oczy.
- Nie mam nikogo innego. - Odwróciłam wzrok do okna, czując jakby serce przebił mi odłamek lodu. Nie musiał mi uświadamiać, że straciłam wszystko.
- Masz Andre... - Usłyszałam.
- Który wyjeżdża jutro do Oslo. Poza tym, ma ważniejsze rzeczy na głowie, niż siostra kaleka. - Odburknęłam wskazując na wózek i nogę, która prawdopodobnie nigdy nie będzie sprawna. Kenneth pokręcił głową.
- Uwierz mi, każdy brat troszczy się o młodszą siostrę... - Przez jego twarz przebiegł cień bólu. - A przynajmniej powinien. A poza tym... - Podszedł bliżej. Dzielił nas może metr, nie więcej. - Nie jesteś kaleką. Rozmawiałem z Andre, twoje kolano to kwestia rehabilitacji, nie możesz się poddawać. - Hoho, widać chce zostać trenerem sądząc po tych motywacyjnych gadkach.
- Jasne, zapomniał ci powiedzieć, że moje kolano jest praktycznie w całości protezą o niezbyt dużym zakresie ruchu. - Dobrze pamiętała co mówił lekarz.
- Uda ci się, zobaczysz, musisz w siebie uwierzyć... Jutro, kiedy ci zdejmą gips...
- Dlaczego tu jesteś Kenneth? - Przerwałam mu w połowie zdania. - Andre ci kazał? - Zapytałam oskarżycielskim tonem.
- Nie. - Wydawał się być obrażony, że coś takiego w ogóle zasugerowałam. - Może nie zrozumiesz, ale przyszedłem z własnej woli. Przed tym jak nasz kontakt się urwał, byliśmy przecież przyjaciółmi. Czy to coś złego, że chciałem cię odwiedzić? - Ścisnęłam w dłoni jego różę i poczułam mocne ukłucie - jeden z kolców musiał wbić mi się w kciuka.
- Może i byliśmy przyjaciółmi... - Zaczęłam zdecydowanym tonem. Kenneth wydawał się dobrym człowiekiem. Nie było sensu, by marnował swój czas na mnie. - Ale już od dawna nimi nie jesteśmy. A tak się składa, że moi jedyni przyjaciele zginęli w wypadku. - Dostrzegłam grymas na jego twarzy. W głębi serca jednak byłam z siebie zadowolona. - Więc proszę, wyjdź i nigdy tu nie wracaj.


   Wprost nie mogłam uwierzyć, że udało mi się zrobić coś nie dla siebie a dla kogoś. Odrzucając Kennetha odrzuciłam egoizm. Ale zrobiłam to dla niego. Po prostu wiedziałam, że nie jestem już warta jego uwagi. Im szybciej zrozumie to on sam, tym lepiej.
     Chłopak wyglądał, jakby moje słowa w jakiś sposób go zraniły. Milczał wpatrując się we mnie, lecz po chwili wyjął z kieszeni płaszcza małą kartkę, którą położył na półce ze zdjęciami.
- Po prostu, dzwoń... pisz jeśli tylko będziesz czuła taką potrzebę. - Odszedł kilka kroków w kierunku wyjścia z pokoju. Jednak zatrzymał się na moment otwierając drzwi. - Przyjacielem się jest, a nie bywa... pamiętaj. Do widzenia, Auroro. - Dodał i wyszedł, zostawiając mnie samą.
- Do widzenia Kenny... mam nadzieję, że los będzie dla ciebie łaskawy. Bo z niego to niezły skurwiel jest....

~~

Znów krótko (jak na mnie) ale za to szybko :D
Rozdział się kisił w roboczych, ale wciąż zastanawiałam się, czy nie napisać połowy od nowa, jednak sądzę, że nie jest tak źle, więc niech się dzieje wola nieba :)
Kontynuuję swój maraton w pracy, więc naprawdę nie wiem kiedy będzie coś dalej, chociaż początki już są :)
Dziękuję za komentarze i opinie. Mam nadzieję, że dacie znać, że nadal jesteście ze mną :)
Aha, chciałam uprzedzić za pamięci, że niektóre fakty będę zmieniać na potrzeby historii. Chodzi oczywiście o konkursy PŚ. Mam nadzieję, że nie będzie wam to przeszkadzać.

P.S - Kto chce być partnerką Kenny'ego w tegorocznej edycji Tańca z Gwiazdami?
 


PPS - Żartowałam... on już jest zaklepany. Przeze mnie :D





wtorek, 12 kwietnia 2016

1. "I can't take back, the words I never said"

"So much to tell you
And most of all - goodbye
But I know that you can't hear me anymore"

Aurora

   Znalazłam się w bardzo ciemnym i zimnym miejscu. Nie czułam swojego ciała. Dryfowałam w nicości nie mogąc przypomnieć sobie, dlaczego właściwie tu jestem. Jeśli umarłam, to czy na zawsze pozostanę taką bezcielesną istotą, skazaną na przebywanie ze samą sobą? Jeśli tak, to znalazłam się w odmętach piekła. 
  Wiedziałam, że nie czekało mnie żadne niebo. Po pierwsze, chyba w nie nie wierzyłam, po drugie na pewno nie zasłużyłam. Bo prawda jest taka, że nie byłam dobrym człowiekiem. Wychowano mnie, dając za dużo swobody. Nauczyłam się brać co mi się podoba, mając gdzieś konsekwencje. Traktowałam większość ludzi chłodno. Oceniałam po wyglądzie. Robiłam na złość matce, która uważała, że jej rola kończy się na urodzeniu i utrzymywaniu mnie. Ale i tak miałam szczęście, że byłam najmłodsza. Dwóch starszych braci i siostra musiały spełniać swoje role idealnych dzieci i dziedziców fortuny. Ale oczywiście ktoś musiał być czarną owcą. Do tej roli miałam naturalny talent.
    Moje szczególne zdolności kończyły się na tańcu i śpiewaniu. Ale matka zagroziła wydziedziczeniem, jeśli nie pójdę na studia, więc oczywiście się na nie udałam. Wszystkim wyszło na dobre, że w Anglii dostałam się na psychologię reklamy i biznesu. Rodzice mieli mnie z głowy, a ja mogłam zapisać się do grupy tanecznej i rozwijać pasję bez ich wiedzy. Wspomniałam że byłam egoistką? Wkrótce zwykłe zajęcia przestały mi wystarczać. Chciałam połączyć przyjemne z pożytecznym, więc z czasem zaczęłam zarabiać na tańcu. Występy w teledyskach, reklamach - przynosiły zarobek, więc kiedy rodzice dowiedzieliby się, co wyprawia ich córeczka, nie mogliby mnie szantażować odcięciem od pieniędzy. Dumna z siebie przerwałam studia, czując się jak najsprytniejsza kobieta pod słońcem. 
   Matka wymusiła mój powrót do Lillehammer. Z jej kontaktami, mogła łatwo uczynić mnie bezrobotną i znów zdaną na jej łaskę. Poszłyśmy więc na kompromis. Ja będę przykładną córką, wypełniającą swoją rolę w idealnej rodzinie, kiedy nasza firma wchodziła na rynek międzynarodowy. Ona za jakiś czas miała mnie spuścić z łańcucha, i wszyscy żyliby długo i szczęśliwie.
    Jednak chyba los miał inny plan. 
Bo niby jakim cudem się tu znalazłam?




- Zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy. Najbliższe dni będą decydujące. Nie wiadomo też, jakie szkody wyrządził obrzęk mózgu. - Usłyszałam miły, męski głos jak przez mgłę. O kim on mówi?
- A co z jej nogą? - Ten głos znałam. Mocny, nie znoszący sprzeciwu... ale nie mogłam przypomnieć sobie do kogo należy.
- Udało nam się zrekonstruować jej kolano, jednak będę mógł powiedzieć więcej jeśli się obudzi... - Znów miły głos.
- Jeśli się obudzi?! - Czyli rozmawiały co najmniej trzy osoby. Chciałam ich zapytać o kim mówią, ale nie wiedziałam jak. Krzyczałam w myślach na swoją bezradność. Jednak po chwili odpłynęłam znów w zimne, ciemne miejsce. Nigdy w życiu nie byłam tak przerażona.

 Kenneth

    Kenneth Gangnes nie lubił września. Ten miesiąc też raczej za nim nie przepadał. Na przestrzeni kilku lat los atakował go przykrymi wydarzeniami. Pierwszy poważny upadek na skoczni, w wyniku którego musiał pauzować kilka miesięcy, rozstanie z narzeczoną, czy zamknięte drzwi do kadry A na zimowy sezon Pucharu Świata. Jednak dwa lata temu przeżył największą tragedię. Jego młodsza siostrzyczka Carine odebrała sobie życie. Nie było nikogo, kto mógłby ją powstrzymać. Kenneth winę za jej śmierć przypisywał na swoje konto.
    Jej ciało z listem pożegnalnym znaleziono dokładnie dwa lata temu, w ich rodzinnym domu w Lillehammer. Oczywiście on sam nie był na miejscu, zajęty przygotowaniami do nowego sezonu. Nikt nie dostrzegł, że nastoletnia Carine zmaga się z depresją, a ona sama nigdy nie zawołała o pomoc.
- Tęsknię za tobą siostrzyczko. - Choć wiedział, że jego słów słucha tylko cisza, czuł obecność zmarłej siostry. Po prostu wiedział, że w tym momencie była z nim. - Ten sezon będzie dobry, czuję to... Szkoda, że nie będzie Ciebie, by machać flagą pod skocznią. - Pusty wzrok wlepiał na mały nagrobek, na którym wyryty był napis:
                     "Carine Gangnes
                         1996-2014"
     Taka gwałtowna i niepotrzebna śmierć. Kenneth zacisnął usta. Ból, jaki odczuwał po jej stracie nie zmalał ani odrobinę. Czas pozwolił mu jedynie do niego przywyknąć.
- Obiecuję, że odwiedzę cię jeszcze przed wyjazdem. Trzymaj za mnie kciuki tam na górze. - Wstał z małej ławeczki. Duży cmentarz był praktycznie pusty. Wieczór rozświetlały jedynie płomyczki świeczek i lampy ustawione przy głównym chodniku. Jednak w drodze do samochodu nie zatrzymał się, żeby podziwiać widok. Nie mógł znieść cmentarnej ciszy, więc włączył radio na pierwszej lepszej stacji i ruszył z miejsca.
- Mamy nowe informacje w sprawie wypadku sprzed dwóch dni. Kobieta, która kierowała Hondą była pod wpływem alkoholu. To ona była sprawczynią tragedii, w której zginęła ona i czworo młodych ludzi. Przypomnijmy, że Aurora Insen nadal walczy o życie, a lekarze określają jej stan nadal jako krytyczny...
    Gwałtownie wcisnął hamulec, gdyż nie zauważył, że zbliża się do skrętu, a z obecną prędkością nie miałby najmniejszych szans zmieścić się w wąskim zakręcie.
     Aurora... kilka razy już obiło się o jego uszy nazwisko jego dawnej sąsiadki - w radiu, czy na portalach internetowych. Była czarną owcą wpływowej rodziny, więc zwracano uwagę na jej poczynania. W sieci zamieszczano zdjęcia z imprez, zwłaszcza kiedy była jeszcze nieletnia. Kenneth nawet pamiętał, kiedy sam kilka razy zgodził się ją kryć przed rodzicami. Dobrze się dogadywali, niestety kiedy wyprowadził się z domu, ich kontakt naturalnie się urwał. Słysząc teraz niepokojące wieści o Aurorze poczuł ukłucie w sercu. Miał nadzieję, że dziewczyna przeżyje i dojdzie do siebie.
    Aktualnie przebywał w rodzinnym domu, więc przejeżdżając ulicą zwolnił obok domu Insenów, gdzie przed bramą oczekiwało kilku paparazzi. Pokręcił głową wymijając ich. Nigdy nie zrozumie zachowania niektórych dziennikarzy, którzy jak sępy wykorzystywali ludzkie tragedie.
    Wiedział, że i tym razem wrzesień nie może przejść obok niego obojętnie.
 
Aurora

    Usłyszałam rytmiczne pikanie. Uczepiłam się tego dźwięku całą swoją mentalną siłą. Nie mogłam wrócić do tego bezkształtnego świata. Z czasem oprócz pikania poczułam ciepło na twarzy, które z każdą sekundą było bardziej odczuwalne. Wkrótce przyjemne uczucie zastąpiło pieczenie. Próbowałam podnieść rękę do policzka, jednak nie zdołałam poruszyć mięśniem. Za to zauważyłam, że każdy oddech przynosi mi falę cierpienia. Ból promieniował na każdą część mojego ciała. Powoli zdołałam otworzyć oczy. Ale sekundę później tego żałowałam. Znajdowałam się w szpitalu. Jednak nie przeraził mnie widok owiniętej w gips nogi, zabandażowanych rąk, czy świadomość miliona kabelków łączących moje ciało z pikającymi urządzeniami. Przeraziła mnie myśl, dlaczego się tu znalazłam.
   Nie potrafiłam znaleźć siły by się poruszyć, choć próbowałam. Czułam narastającą panikę. Czy gdybym była sparaliżowana, odczuwałabym taki ból?
Urządzenie, które mnie obudziło, zaczęło działać jeszcze głośniej.
- Aurora? Dzięki Bogu! - Nagle w zasięgu mojego wzroku pojawił się Andre, mój najstarszy brat. Uczucie ulgi na jego twarzy zastąpiła panika, kiedy zobaczył mój przerażony wyraz twarzy. - Jest tu jakiś lekarz do jasnej cholery?! - Jego krzyk jeszcze długo odbijał się echem w mojej obolałej czaszce. - Leż spokojnie, nie ruszaj się. - Taa, nie ma sprawy.
    Po chwili na salę wpadł czerwony na twarzy lekarz. Zaczął zadawać szereg pytań ale zdołałam tylko lekko pokiwać albo pokręcić głową. Poświecił mi po oczach, sprawdził wskaźniki na urządzeniu. Odetchnął i zdjął z nosa grube okulary.
- Pani Insen, tydzień temu miała pani poważny wypadek. Oprócz ciężkiego wstrząśnienia mózgu, ma pani wybity lewy bark, połamane żebra, roztrzaskane prawo kolano i kość udową oraz szereg rozcięć na całym ciele. Miała pani również pękniętą śledzionę... - Mówił, jakby opisywał trupa w kostnicy. - Ma pani olbrzymie szczęście, że udało się pani przeżyć. - Andre delikatnie położył swoją dłoń na mojej. Zebrałam w sobie wszystkie siły. Musiałam wiedzieć... chociaż właściwie w głębi serca już wiedziałam.
- Co... z... ? - Z moich ust wydobył się jedynie charkot. Lekarz i brat spojrzeli na siebie zdenerwowanym wzrokiem.
- Przykro mi, tylko pani udało się przeżyć ten wypadek. - Odpowiedział lekarz unikając ze mną kontaktu wzrokowego.
    Poczułam się, jakby właśnie uderzyła we mnie wielka fala tsunami. Gardło miałam ściśnięte, oczy zachodziły piekącymi łzami, które jednak nie miały ochoty popłynąć. Zapomniałam jak się oddycha. Słyszałam jakby z oddali poddenerwowane głosy mojego brata i lekarza. Nie chciałam ich tu. Nie chciałam nikogo.
- Wyjdźcie...- Mój głos był przeraźliwie cichy, ale zdołałam zwrócić na siebie ich uwagę. - Chcę zostać sama.
   Andre wyglądał, jakby miał ochotę protestować, jednak lekarz stanowczo powstrzymał go.
- Pacjentka musi odpocząć, niedługo wykonamy szereg badań, dlatego zostawmy teraz panią Insen samą. - Odwróciłam się twarzą w kierunku okna. Kątem oka dostrzegłam, jak oboje wychodzą z sali.
     Czułam jak moje serce bije ciężko, jak gdyby pompowało smołę, nie krew. Przepełniał mnie ogromny żal i smutek.
     Niewiele było osób, które coś dla mnie znaczyły. Ludzie przewijali się przez moje życie, czasem mieszając w nim na chwilę. Ale kiedy znikali, z miejsca zapominałam ich imiona. Zostawiałam przeszłość w przeszłości żyjąc teraźniejszością. Jednak miałam olbrzymie szczęście, że ktoś przebił się przez mury, którymi odgradzałam siebie od reszty świata. Byli ze mną wtedy kiedy ich potrzebowałam, a ja byłam dla nich kiedy potrzebowali mnie. Ann, Bjorn, Erik oraz Lena. Więcej niż przyjaciele... byli mi bliżsi niż własna rodzina. Z narastającym zdenerwowaniem zorientowałam się, że nigdy nie powiedziałam im, ile dla mnie znaczyli. Zginęli nie wiedząc, że kochałam ich wszystkich.
     Teraz już im tego nie powiem... bo ich już nie ma.
     Chyba tylko szok powodował, że nie mogłam pozwolić łzom płynąć. W tym momencie sprzedałabym duszę, by oddalić od siebie choć część bólu. Jedyne co pragnęłam, to wrócić do świata ciemnego i chłodnego, jednak pozbawionego cierpienia.
      Dlaczego, Boże dlaczego nie pozwoliłeś mi z nimi umrzeć?

 Tydzień później - Kenneth

     Przez szpitalny korytarz szedł patrząc pod nogi, na wypolerowaną na błysk posadzkę. Gdzieniegdzie widoczne były ślady butów, ale i tak można było odnieść wrażenie, że niewiele ludzi odwiedza tą część szpitala.
     Wracał prosto z pogrzebu. Idealnie dopasowany garnitur ciążył na nim, zupełnie jakby nosił metalową kolczugę. Ściskał w ręce kilka białych róż. Wiedział, że Aurora uwielbia te kwiaty. Kiedy miała kilka lat a on niewiele więcej zakradali się do ogrodu jej matki i zrywali najpiękniejsze pąki. Brigett dostawała białej gorączki, ale Aurorze świeciły się oczy, kiedy trzymała w rękach upragnioną zdobycz.
     Pogrzeb był wzruszający. Cztery groby wykopane obok siebie, w północnej części cmentarza. Cztery rodziny pogrążone w głębokiej żałobie. Wiedział, jak ciężki okres przechodzą, współczuł im z całego serca.
     Kiedy zatrzymał się przed salą, gdzie leżała Aurora przeżył szok. Leżała przodem do drzwi, jednak całkowicie pustym wzrokiem patrzyła w prawą stronę. Jakby jej duch zupełnie opuścił ciało. Miała zabandażowane ręce, nogę unieruchomioną w gipsie i opatrunek na prawej stronie twarzy. Ledwo ją poznawał. Jej pokój wypełniały kwiaty i kartki życzące szybkiego powrotu do zdrowia. Jednak wątpił, by była świadoma gdzie się znajduje. Biorąc głęboki oddech skierował się w stronę wejścia do sali, jednak wcześniej usłyszał krzyk za plecami.
- Chwileczkę! Tam nie wolno! - Odwrócił się, widząc biegnącą pielęgniarkę.
- Dlaczego? Nie jestem dziennikarzem. - Podniósł ręce do góry w obronnym geście. Młoda pielęgniarka uśmiechnęła się smutno.
- Rozumiem, ale pacjentka nie życzy sobie żadnych wizyt. Nawet rodzina ma problemy, żeby z nią porozmawiać. - Kenneth opuścił głowę zrezygnowany. Pielęgniarka, która była zauroczona Kennethem poprawiła włosy. - Jeśli pan chce, zaniosę te piękne róże i powiem jej że pan przyszedł kiedy zmniejszymy dawkę środków uspokajających. Teraz nawet nie poznałaby własnej matki.
     Kenneth przekazał pielęgniarce kwiaty. Posłał jej smutny uśmiech.
- Dziękuję, byłbym wdzięczny. - Pielęgniarka ukryła rumieniec zbliżając twarz do kwiatów. - Wie pani, kiedy Aurora wyjdzie ze szpitala? Czy wróci do pełni zdrowia?
    Pielęgniarka zmieszała się, rozglądając się nerwowo na boki.
- Nie możemy udzielać informacji o stanie zdrowia, ale... - Pielęgniarka ściszyła głos do szeptu. - Za kilka dni będą ją wypisać na domową rekonwalescencję. Przed pogrzebem byli tu jej rodzice. Rozmawiali o tym, że na tej całej rocznicy wypadku za dwa tygodnie ma być Aurora. Przy okazji mają powiadomić o fundacji charytatywnej ABEL założonej dla uczczenia pamięci tej czwórki która zginęła. Ma wspierać rodziny ofiar wypadków drogowych. Szczytny cel. - Powiedziała z podziwem w głosie. Kenneth wiedział, że rodzice Aurory chcieli przede wszystkim uświetnić swój wizerunek.
- Tak, dobra rzecz... - Westchnął siląc się na naturalny ton. - Dziękuję pani bardzo. - Uśmiechnął się do pielęgniarki. - Niech pani jej życzy ode mnie dużo zdrowia.
- Oczywiście, przekażę.
- To ja się będę zbierał, do widzenia. - Ukłonił się i skierował się do wyjścia.
- Do widzenia. - Usłyszał kiedy zbliżał się do schodów.
    Nie podobała mu się cała sytuacja. Na pogrzebie widział całą rodzinę Insenów w perfekcyjnie dobranych strojach stojących w pierwszym rządku żałobników. Nikt z nich nie został z Aurorą w szpitalu. Łatwiej było naćpać ją środkami uspokajającymi i zostawić samą.
    Wiedział, że nie ma szans na legalne odwiedzenie Aurory w szpitalu. Rozważał możliwość przekupienia pielęgniarki, ale nie chciał by przez niego miała jakieś kłopoty. Postanowił więc wybrać się na miesięcznicę wypadku z nadzieją że tam uda mu się porozmawiać z dziewczyną.

~~~~

Witam w pierwszym rozdziale :) Dziękuję za odzew pod prologiem :)
Wczoraj podczas edytowania 2 rozdziału (który moim zdaniem jest o niebo lepszy niż ten...) Wcisnęłam przez przypadek publikuj :D Ciekawa jestem, czy ktoś cokolwiek zdążył przeczytać, nim przywróciłam mu wersję roboczą :D
Muszę Wam powiedzieć, że próbowałam, naprawdę próbowałam pisać Kennetha w 1 osobie, ale po kilku zdaniach miałam ochotę rzucić wszystko w cholerę. Dlatego przerzuciłam się na 3 osobę i naprawdę przyjemnie mi się pisało :) Co sądzicie o Nim? Dajcie mi znać :)
Pierwszy rozdział to właściwie druga część wprowadzenia. Nie chciałam pisać długo, więc część rozdziału przeniosłam do dwójeczki, która myślę, że pojawi się w miarę szybko.
Mam nadzieję, że zostajecie ze mną i Kennym dalej :)
Pozdrawiam i życzę miłego czytania :*

Pamiętajcie, każdy komentarz, to jeden, tańczący Kenny więcej na świecie :>




   




poniedziałek, 4 kwietnia 2016

Prolog


- Za ile będziemy na miejscu? - Ciszę w Range Roverze przerwało moje niecierpliwe pytanie. Nasz kierowca, Bjorn rzucił mi zirytowane spojrzenie poprzez wewnętrzne lusterko. 
- Przy dobrych wiatrach będziemy w Lillehammer za jakąś godzinę. Co ty taka niecierpliwa? - Dodał skupiając wzrok na drodze. 
- Nieważne.
    Westchnęłam. Chłopak nigdy nie zrozumie, ile mnie może kosztować spóźnienie się na rodzinny bankiet. Matka odetnie mi fundusze na kilka tygodni, a ojciec, jej przydupas strzeli jakąś pouczającą gadkę. Tyle razy to przerabiałam, że znałam jego słowa praktycznie na pamięć.
- Aurora nie panikuj. Tym razem zdążymy na czas, jeszcze im zaśpiewasz na powitanie gości. - Ann, dziewczyna Bjorna rzuciła ze swojego miejsca obok kierowcy.
- Najpierw będziesz musiała pospieszyć swojego Romeę. - Pokazałam jej język. 
- Kochanie, pospieszam cię! - Ann położyła rękę na kolanie chłopaka. Przewróciłam oczami.
- Ej weźcie, nie przy ludziach! - Siedzący po mojej lewej Erik krzyknął, zakrywając oczy.
- Idź bądź gburem gdzie indziej... - Po lewej stronie na tyłach samochodu siedziała jeszcze Lena, która wyjęła z uszu słuchawki. 
- Aurora marudzi przez całą drogę z Oslo i to ja jestem gburem? - Chłopak popatrzył się na  nas oskarżycielsko.
- Tak. - Odpowiedziałyśmy wspólnie z Ann. Ten tylko prychnął coś pod nosem, sięgając do radia. 
- Zapodaj coś Bjorn. Nie będę słuchać tych bab. - Wszyscy skupili się na wybieraniu stacji. Wszyscy poza mną. Miałam dziwne uczucie, że coś jest nie tak. Patrzyłam jak zahipnotyzowana przez przednią szybę samochodu. Zbliżaliśmy się do skrzyżowania. Właśnie zielone światło zmieniło się na czerwone, a Bjorn nie zwalniał. Krzyk uwiązł mi w gardle, kiedy po naszej lewej dostrzegłam nadjeżdżające auto. 
   Ale było już za późno. Pomyślałam tylko, że właśnie odbyłam ostatnią rozmowę ze swoimi przyjaciółmi. Ostatnie co zobaczyłam, to przerażony wyraz twarzy Ann, która odwróciła się w lewą stronę. A później już nic. 
Tylko ciemność.



-... Na miejscu wypadku odnaleziono pięć ciał. Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że jedno z nich należy do kierowcy osobowej Hondy. Z Range Rovera wydobyto cztery ciała młodych osób. Wiemy również, iż dziewczyna z tego samochodu przeżyła i w stanie krytycznym trafiła do szpitala. Obecnie trwa identyfikacja zwłok.

~~~

Cóż, bardzo krótki prolog. Postanowiłam zacząć coś nowego. W przeciwieństwie do mojego poprzedniego bloga nie będzie tak wesoło, zobaczymy jak mi to wyjdzie. Postanowiłam użyć 1osobowej narracji, tak dla porównania.
Nadal nie mam laptopa, więc publikuje z telefonu, ale nie mogłam się powstrzymać, musiałam to szybko opublikować, zanim zmieniłabym zdanie. Nawet nie patrzcie na szablon, bo na telefonie nic nie mogę z nim zrobić T.T
Zaczynam przygodę z Kennym. Mam nadzieję, że ktoś będzie ze mną. Dajcie znać w komentarzach, błagam, bo nie wiem czy dać sobie spokój z tym opowiadaniem i skupić się na jednym.
Pozdrawiam :*