niedziela, 1 maja 2016

4. "Please, let me take you out of the darkness and into the light"

"And I'm bleeding, and I'm bleeding, and I'm bleeding 
Right before the Lord 
All the words are gonna bleed from me 
And I will think no more"
   

    Kenneth

   Dni po ostatniej wizycie u Aurory minęły mu w większości na intensywnych treningach. Na siłowni dawał z siebie wszystko, próbując nie myśleć o niczym oprócz kolejnych seriach powtórzeń. Wraz z wylanymi hektolitrami potu opuszczały go siły na jakiekolwiek aktywności psychofizyczne. Na oparach wsiadał do samochodu i jechał do domu modląc się, by nikt nie zdecydował się wskoczyć mu na maskę.
    Czasami widział zarys jej sylwetki w oknie. Kiedy kładł się spać, ona siedziała na parapecie wpatrując się w nieokreślony punkt na horyzoncie.  Pomimo tego, że nie rozmawiali od kilku dni, sam jej widok wlewał odrobinę otuchy do jego serca.
     Kenneth wyszedł z łazienki po szybkim prysznicu nie marząc o niczym innym poza wygodnym i ciepłym łóżkiem. Ustawił alarm na cudowną 5:30 i odruchowo spojrzał w kierunku domu sąsiada.
     Dzisiejszego wieczoru z jej okna nie dochodziło żadne światło. Po samej Aurorze również nie było śladu. Kenneth zmarszczył brwi czując ukłucie niepokoju. Miał dziwne przeczucie, że jest coś nie w porządku. Rudzielec nigdy nie spał o tej porze. Przysiadł na kilka minut na parapecie wypatrując jakiegoś poruszenia.
     Zasypiał na siedząco, kiedy jego zegarek wskazał godzinę 22;30. Był wyczerpany, w dodatku na skoczni miał pojawić się o siódmej rano, więc zrezygnowany położył się do łóżka, niemal od razu zapadając w sen. Miał nadzieję, że Aurora również spoczywała bezpieczna w objęciach Morfeusza.

     Obudziło go wibrowanie przy uchu oraz głośne pikanie. Najpierw nakrył głowę poduszką próbując odciąć się od nieznośnego dźwięku. Jednak dzwonek rozbudził go i nie pozwolił na ponowne zaśnięcie. Sięgnął po omacku w kierunku telefonu i odebrał z zamkniętymi oczami.
- Mhmm...? - Wymamrotał czując jak sen znów przyciąga go niczym magnes.
- Kenneth... - Usłyszał cichy szept, który zadziałał na niego jak kubeł zimnej wody.
- Aurora... co się dzieje? - Zapytał podnosząc się do pozycji siedzącej. Pocierał twarz próbując przywrócić prawidłowe krążenie.
- Przepraszam, że w ogóle dzwonię... Muszę cię o coś prosić... - Jej głos był bardzo słaby. Kenneth poczuł ukłucie w sercu. Podszedł do okna widząc światło dochodzące z jej pokoju. Dostrzegł również ją samą patrzącą w jego kierunku. Stała okryta czarnym kocem z telefonem w ręku.
- O co chodzi? Wszystko w porządku? - Dziewczyna pochyliła głowę ściszając głos. Ledwo rozumiał jej słowa.
- Nic nie jest w porządku, Kenny. Wiem, że jest już późno... ale mógłbyś mnie podrzucić na cmentarz? - Pomimo tego, że nie widział dobrze jej twarzy, mógł wyobrazić sobie jej błagalne spojrzenie.
- Aurora... jest druga w nocy... - Elektroniczny zegarek na stoliku nocnym uświadomił mu, że miał przed sobą jakieś trzy i pół godziny snu.
- Wiem, przepraszam. Ja nie mogę jeszcze prowadzić przez to pieprzone kolano. Ale pewnie masz jutro treningi... zapomniałam. - Z jej ust wyrwał się potok słów. - Wracaj do łóżka, przepraszam że cię obudziłam. Wezwę taksówkę.
- Poczekaj do jutra, pojedziemy po południu. - Próbował przemówić Rudej do rozsądku.
- Nie mogę Kenny, nie mogę czekać... - Odpowiedziała. Widział, jak zrzuciła z siebie koc sięgając do kul. - Miłych snów...
- Czekaj! - Krzyknął, kiedy odkładała słuchawkę. Zatrzymała się w pół gestu patrząc na niego przez okno. Mimo dzielącej ich odległości mógł wręcz wyczuć jej zdziwienie. - Daj mi pięć minut. Zaraz będę.
- Nie musisz... - Zaczęła, jednak wszedł jej w słowo.
- Nie będziesz się sama włóczyć po cmentarzu o tej porze. A jesteś tak uparta, że pewnie poszłabyś piechotą, gdybyś nie miała wyjścia. - Rzucił ubierając się równocześnie.
- Kenneth...
- Zaraz będę, dasz radę wyjść przed dom? - Miał okazję, by z nią porozmawiać, więc nie będzie jej marnować. Trening może przełożyć na późniejszą godzinę. Do tej pory nie opuścił nawet pięciu minut rozgrzewki.
- Tak. Dziękuję Kenneth... To wiele dla mnie znaczy. - Usłyszał odkładając telefon.
     Dla niego to również znaczyło dużo. Chyba nawet za dużo...

     Aurora

    W milczeniu słuchałam jakiejś spokojnej muzyki dobiegającej z radia, równocześnie masując bolące kolano. Bark również dawał o sobie znać, jednak to przez nogę przechodziły ciężkie do zniesienia fale bólu, które mogły pokonać tylko białe pastylki. Których tej nocy wyjątkowo nie wzięłam.
- Dlaczego nie chciałaś czekać do jutra? - Do moich uszu dotarł głos Kennetha. Westchnęłam, jednak wiedziałam, że wdanie się w rozmowę może odwrócić uwagę od bólu, więc odpowiedziałam.
- Nie wiem, czy dałabym radę. - Spojrzałam na moje ręce. Za nic nie mogłam opanować ich drżenia.
- Jak to? - Poczułam na sobie jego badawcze spojrzenie. Przełknęłam ślinę. Kenneth zasługiwał na prawdę, więc pozwoliłam słowom spływać ze mnie.
- Od jakiegoś czasu nie biorę tych leków otępiających. Myślałam, że to słuszne wyjście... - Przygryzłam usta znów czując jakbym się dusiła. - Ale nie daję rady, to za dużo... za dużo wszystkiego. - Oparłam się o oparcie zamykając oczy. - Prawda jest taka, że na tej całej całej ceremonii byłam naćpana. Muszę ich odwiedzić trzeźwa... całkowicie trzeźwa. Jestem im to winna. - Przerwałam na chwilę próbując opanować głos. - Nie wiem, czy wytrzymałabym do jutra...
- Aurora... - Usłyszałam jego spokojny, pewny siebie głos. Skręcaliśmy właśnie na cmentarny parking. - Jesteś jedną z najsilniejszych osób jakie znam. Wiem, że dasz radę... - Poczułam jego dłoń na mojej. Jednak jego słowa mijały się z prawdą.
- Gówno prawda Kenneth... - Sięgnęłam po kule leżące na tylnych siedzeniach nie patrząc mu w oczy.
- Poczekaj. - Rzucił, wysiadając z samochodu. Szybko go okrążył i otworzył drzwi z mojej strony. Pomógł mi stanąć na nogi, co mnie samej nadal sprawiało duże problemy.
- Dzięki. - Wyszeptałam odchodząc kilka metrów. Jednak dostrzegłam, że główna brama była zamknięta. Moje serce zabiło głośno. Gdybym była w pełni sił i sama bez problemu włamałabym się do środka. Jednak jestem kaleką, w dodatku nie chciałabym wpędzać Gangnesa na wieczną ścieżkę potępienia. Moje rozmyślania przerwał jego głos.
- Wejdziemy boczną furtką. - Poczułam na plecach jego asekurującą dłoń. Powstrzymałam się od zadawania pytań, skupiając się na każdym bolesnym kroku.
     Nigdy nie bałam się chodzić na cmentarz. Czasem nawet odwiedzałam groby dziadków po zmroku, podziwiając nocną aurę. Dziś, prowadzona wręcz przez Kennetha patrzyłam pod nogi, jedynie kątem oka rejestrując płomienie świeczek i smutno wyglądające kwiaty.
- Jesteśmy na miejscu. - Powiedział pomagając mi usiąść na ławce. Oddychałam ciężko, czując zmęczenie i ból z praktycznie każdego skrawka mojego ciała. Wiedziałam, że kiedy spojrzę na nagrobki najgorsze dopiero nadejdzie.
   Powoli podniosłam głowę skupiając wzrok na podświetlonym napisie na kamiennej płycie. Później na następnym... i następnym i ostatnim. Serce waliło obijając się boleśnie o żebra. Czułam również żelazną obręcz zaciskającą się na gardle. Nie marzyłam o niczym innym jak wypuszczenie wszystkich emocji na zewnątrz.
      Ale nie mogłam... łzy znów nie chciały popłynąć, choć były uwięzione tuż pod powiekami. Czułam jak drżenie rozniosło się na całe moje ciało. Nie mogłam kontrolować niczego. Zostałam wrzucona w rozszalały ocean, który z każdym uderzeniem fali odbierał mi ostatnie powietrze zgromadzone w płucach. Prąd rzucał mną jak szmacianą lalkę, a ja nie miałam pod ręką nic, czego mogłabym się chwycić.
- Auroro... oddychaj... - Czułam dłoń Kennetha na ramieniu i słyszałam jego głos jakby z oddali. Próbowałam się go uczepić, był jedyną moją nadzieją.
- Ja tonę Kenny... nie mogę oddychać... - Powoli obraz ciemniał mi przed oczami. Łapczywie wykonywałam szybką serię oddechów bojąc się, że zaraz nie będę mogła przynieść ulgi płucom.
- Nie trzymaj tego w sobie, Auroro... nie możesz... - Jego głos odbijał mi się w głowie niczym echo.
- Moje oczy nie chcą płakać, nie umiem... - Wyszeptałam zamykając z całej siły powieki.
- To krzycz... - Powiedział łapiąc mnie za ramiona. Zmusił do spojrzenia sobie w oczy. Biło z nich zdecydowanie. - Nie ma nikogo, po prostu wykrzycz to wszystko!
     Więc krzyknęłam... a kiedy zaczęłam - nie mogłam skończyć. Patrzyłam się w niebo, które wydawało się słyszeć moje zawodzenie. Miałam wrażenie, że mroczne chmury zniżają się coraz niżej i wkrótce mnie wchłoną. W głębi serca miałam nadzieję, że tak się stanie.
        Krzyczałam, póki nie zdarłam gardła i nie poczułam wilgoci na policzkach.


     Spojrzałam na Kennetha, który bez słowa przysunął się bliżej i objął mnie mocno. Pozwoliłam łzom płynąć. Czułam jak staję się lekka. Obolała i bezsilna ale lekka. Wciąż był we mnie ogromny smutek i żal, jednak pozwalał mi oddychać i myśleć.
     Nie słyszałam nic prócz ciszy. Krzyk uwolnił mój umysł od nieznośnego natłoku myśli. Wszystko na raz puściło. Jedyną rzeczą, która łączyła mnie z rzeczywistością były ramiona Kennetha i jego uspokajający głos.
- Spokojne, wszystko będzie dobrze... - Tak bardzo chciałam w to uwierzyć. Ale nie mogłam. Nie widziałam żadnej ścieżki, która wyprowadziłaby mnie z ciemności. 
- Będzie kiedyś mniej boleć? - Zapytałam, próbując opanować szloch.
- Nie mogę ci tego obiecać. - Wyszeptał w moje włosy. - Ale z czasem przywykniesz do tego i ruszysz na przód. 
- Nie wiem jak... - Zagryzłam wargi. W pewnym sensie, nie miałam nawet na to sił.
- Powoli... Nie będzie to łatwe, to nie ma prawa być łatwe. Ale kiedy przestaniesz sama sypać solą swoje rany, zaczną się goić. - Spojrzałam na niego. Uśmiechał się smutno. W cmentarnym półmroku dostrzegłam, jak z jego oczu bije szczerość i otwartość. Sama jego obecność była dla mnie ulgą. 
     Nie miałam zielonego pojęcia, czym na to zasłużyłam.
- Dlaczego tu jesteś Kenny? - Zmarszczył czoło posyłając mi pytające spojrzenie. - Dlaczego się w ogóle mną przejmujesz? - Próbował uciec wzrokiem, jednak powstrzymałam go. Musiałam znać prawdę.
- Mówiłem wcześniej... jestem twoim przyjacielem. - Powtórzył swoje słowa sprzed kilku dni. - Wiem, że go potrzebujesz, chociaż pewnie nigdy się do tego nie przyznasz. A na rodzinę liczyć nie możesz. - Poczułam, jak łączy nasze dłonie. - W dzieciństwie, opatrywaliśmy sobie wzajemnie rany. Ty jesteś ranna, więc muszę ci pomóc. - Uśmiechnął się smutno patrząc na kule.
- Mnie nie było przy tobie, kiedy Carine odeszła. - Zawstydzona spuściłam wzrok. 
- Miałem rodzinę, narzeczoną i przyjaciół. Ty byłaś w Londynie a ja w Oslo. Teraz ty nie masz nikogo i oboje jesteśmy w Lillehammer. - Wzruszył ramionami. - Nie zostawię teraz Rudzielca samego. - Założył za ucho kosmyk moich włosów.
- Nie jestem pewna, czy zasłużyłam na to. - Czy w ogóle miałam prawo oczekiwać jakiejkolwiek pomocy? - I nie jestem rudzielcem. - Wytarłam policzki czując, że moje oczy już wyschły. 
- Oczywiście że jesteś... - Przyciągnął mnie do siebie. Wtuliłam głowę w jego ramię po prostu chłonąc otuchę. - Jesteś moim Rudzielcem. - Szepnął składając pocałunek na moich włosach.  
     Po raz pierwszy od ponad miesiąca uniosłam mimowolnie kącik ust w imitacji uśmiechu.
- Wracamy? - Zapytał, kiedy w milczeniu wpatrywałam się na groby moich przyjaciół. Byłam z siebie dumna, że w ogóle potrafiłam się na to zdobyć. Ale czas już wracać.
- Tak, tak. - Wstałam z jego pomocą i ruszyliśmy w kierunku głównej alejki.
    Jedna myśl nie dawała mi spokoju. Byłam coś Kennethowi winna. Dawno zapomnianą prawdę, niezwykle druzgocącą, którą postanowiłam wytrzeć z pamięci. Kennetha uroczono jednak wygodnym kłamstwem, półprawdą w którą wierzył jak reszta świata. 
      Spojrzałam na chłopaka. Patrzył się w zachodnim kierunku cmentarza. Doskonale wiedziałam, czego wypatrywał. Biorąc głęboki oddech odezwałam się, mając świadomość, że jedną prawdą mogę wszystko zniszczyć - jak lekki podmuch wiatru roznieść licho postawiony domek z kart symbolizujący naszą obecną relację.
- Chodźmy na chwilę do niej. - Powiedziałam skręcając w niewielką alejkę ukrytą za żywopłotem. Takie odcięcie od reszty cmentarza było oznaką potępienia dla tych, którzy zakończyli życie, sami je sobie odbierając. 
     Lekko zdziwiony Kenneth nie protestował idąc w kierunku miejsca spoczynku zmarłej siostry. Wyjął jedną ze świeczek stojących pod ławką i zapalił ją. Płomyczek oświetlił jego twarz, więc mogłam dostrzec ból widoczny w jego oczach. Przełknęłam ślinę.
- Kenneth, jest coś, co powinieneś wiedzieć. - Zaczęłam niepewnie. Pod wpływem jego zaniepokojonego spojrzenia miałam ochotę uciec. Powstrzymałam się jednak, skupiając wzrok na wyrytym na kamiennej płycie imieniu i nazwisku siostry Kennetha. Ona również zasługiwała na to, by ktokolwiek z jej rodziny znał prawdę. 
- O co chodzi? - Podniósł się z przysiadu i patrzył na mnie teraz z góry. To będzie jeszcze trudniejsze niż myślałam. 
- Jestem ci coś winna... Nie tylko tobie... Ale bez względu na wszystko musisz wreszcie poznać prawdę... - Czułam na sobie jego spojrzenie, przez które serce waliło mi jak dzwon.
- Aurora, zaczynasz mnie przerażać... 
     Zdobyłam się na odwagę i spojrzałam mu w oczy. Czułam, jak zimny podmuch wiatru zabiera ze sobą ostatnie uczucie ciepła.
- Kenny... To moja rodzina zabiła Carine...


~~~~

No i jest czwóreczka. Nawet krótko jak na mnie :D Jak się podobało?
Mam nadzieję, że miło spędzacie weekend majowy :) 
Chciałam tylko napisać, że 5 rozdział będzie w troszeczkę innej formie, jestem już podekscytowana na myśl o pisaniu go :)
Na chwilę obecną staram się być na bieżąco z blogami, które czytam, ale musicie trochę poczekać jeśli chodzi o te na które mam zaproszenie a mają już po kilka rozdziałów - Nie miałam czasu na tak dużo czytania, ale może trafi się więcej wolnego i uda mi się nadrobić :)
Chciałabym wypuszczać regularnie tutaj rozdziały, ale czasem jest ciężko, bo grafik w pracy oczywiście nieregularny :c 
No i tyle :)
Dajcie znać co wam się w historii podoba bardziej i mniej :)
Buziaki :*


Jak tu Go nie kochać? :D












11 komentarzy:

  1. nie, ja nie wierzę. JAK MOGŁAŚ TAK TERAZ BEZ NICZEGO ZAKOŃCZYĆ?! NIE MASZ SERCA, CO NIE???
    ale do rzeczy. Kenny jest taki kochany i cudowny, że pomimo tego, co zaszło między nim, a Aurorą, dalej chce dla niej dobrze...:')
    Aurora trochę oszalała z porą wizyty na cmentarzu, no ale... rozumiem ją. uginała się pod ciężarem utraty przyjaciół, najbliższych jej osób... ale... Ma Kennetha. tylko musi się odważyć.
    no i to ostatnie zdanie... jak to??? czemu nie rozwinęłaś teraz tego wątka?? :<
    czekam na kolejny :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Cześć :D
    Aurora odzyskuje świadomość. Nie wiem czemu się uparła na taką porę, ale mam nadzieję, że jak już wyrzuciła z siebie ten okropny ból, to będzie lepiej.
    I dobrze, że Kenny przy niej jest. Potrzebuje go jak nikogo innego. Choć czy jak pozna prawdę o siostrze i rodzinie Aurory, to nadal zostanie? Mam nadzieję, że tak.
    Czekam na następny :D
    Buziaki :*

    OdpowiedzUsuń
  3. O matko, ledwie hamowałam łzy. I ta wiadomość na końcu... Trzymasz w napięciu. Biedny Kenny. Na razie zachowuje się jak przyjaciel idealny, mam nadzieję, że to się nie zmieni.
    Aurora...człowiek zrozpaczony nie postępuje racjonalnie. Dobrze, że ma na kogo liczyć, to teraz najważniejsze.
    Wszystko mi się w tej historii podoba! I z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej!
    Nie wiem czy ja już wspominałam, że uwielbiam aurę tego opowiadania, więc jeśli nie, to robię to teraz. Ubóstwiam to opowiadanie. Ta tajemniczość, smutek, dodają takiego czegoś... Nie umiem tego opisać, ale sprawiają, że nie potrafię oderwać wzroku od czytania. Nic nie może mnie rozproszyć, bo jestem za bardzo pochłonięta czytaniem. Genialny rozdział!
    Tylko z tą końcówką to trochę przesadziłaś. Dlaczego zakończyłaś w takim momencie? I w dodatku takim lekko dramatycznym? Dlaczego? ;c
    Dobrze, że Aurora ma na kogo liczyć. Dla Kennetha jest ona ważna. Widać to, tylko szkoda, że Aurora ma problem ze zrozumieniem tego tak w 100%.
    Ale dobrze, że wybrała się na ten cmentarz i dała upust emocjom. Tylko godzinę mogła wybrać inną. Chociaż dzięki temu, że chciała jechać tam w nocy, mogła zobaczyć, że Kennethowi na niej zależy.
    Z niecierpliwością czekam na kolejny i dużo weny życzę.
    Ściskam. ❤

    OdpowiedzUsuń
  5. Co za przejmujący rozdział... Sam fakt, że Aurora wybrała się z Kennethem na cmentarz w środku nocy, dodawał dreszczyku scenie, która i tak była przepełniona emocjami. Skoro to miało pomóc dziewczynie, to dobrze, że się zdecydowała.
    Trochę zaskoczyło mnie to, że siostra Kennetha była pochowana na uboczu z racji tego, że popełniła samobójstwo. To jeszcze się praktykuje? Wiem, że dawniej tak było, ale nawet w mojej wiosce, samobójców chowa się normalnie, jak każdego zmarłego.
    Informacja na koniec, powalająca z nóg. Ale jak to? Takie właśnie pytanie ciśnie mi się na usta. Musze jednak poczekać na kolejny rozdział, by dowiedzieć się szczegółów.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  6. Takiej drugiej osoby jak Kenneth, to ze świecą szukać. Mało kto zgodziłby się wybrać na cmentarz o 2 w nocy, mając na drugi dzień trening. I ta wiadomość na końcu..zwaliła mnie z nóg, serio. Trochę boję się reakcji Kennetha...
    Czekam na kolejny rozdział <3 Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  7. brakło mi słów na skomentowanie tego rozdziału.
    oczywiście jest cudowny!
    spróbuję naszkrobać coś sensownego bo dalej jestem w szoku po wyznaniu Aurory.

    po pierwsze i najważniejsze! sama chciałabym mieć takiego cudownego przyjaciela jak Kenneth. nie każdy potrafi poświęcić 3,5 godziny snu żeby o drugiej w nocy jechać z drugą osobą na cmentarz. pomimo tego, co między nimi zaszło i jak go potraktowała to on nadal chce jej pomagać i być blisko. anioł!
    dobrze, że Aurora na "trzeźwo" się wyżyła. na pewno nie była to dla niej łatwa decyzja niosąca za sobą pozytywne uczucia. mam nadzieję, że jej to pomogło i będzie z nią coraz lepiej z dnia na dzień.
    I to wyznanie nad grobem Cariny... jeżuniu!
    jestem ciekawa co za nim się kryje...

    czekam z niecierpliwością na następny! :*

    OdpowiedzUsuń
  8. Jestem!
    Krótko, nie krótko, ale genialnie! Nadal nie mogę się nadziwić, jak ty to robisz, że siedzę przed laptopem i nie umiem oderwać wzroku od tekstu *.*
    Ale muszę na ciebie nakrzyczeć... W takich momentach się nie kończy! :D Jejciu, trudno mi teraz poukładać myśli.
    Kenneth jest przecudowny, takiego człowieka to w dzisiejszych czasach ze świecą albo i dwoma szukać, naprawdę. Wielki plus dla niego, że pojechał z Aurorą i był tam przy niej, bo nie każdy wstałby chyba w nocy, żeby udać się na cmentarz.
    Dobrze, że Aurora ma na kogo liczyć, że ma kogoś obok. Intrygujesz coraz bardziej ^^
    Czekam!
    Buziaki :**

    OdpowiedzUsuń
  9. Ależ to jest genialne. *0* O w mordkę. xD
    Kenni - ach. <33 Powiem Ci, że nawet nie mam słów na niego. Jest tak cudowny, jak nie powiem, bo nie wypowiem tego nawet. ;o Pokręcone, wiem. xD
    Na dodatek cała fabuła jest coraz bardziej wciągająca i wiesz co? Osobiście się w niej zatraciłam. xD Także czekam na więcej! <3

    OdpowiedzUsuń
  10. Jestem :)
    Kochana, jest w szoku! Dosłownie!
    Rozdział oczywiście kolejny raz mnie zachwycił ^^
    Te ostatnie zdania! Aurora mnie przeraziła.
    Kompletnie nie spodziewałam się takiego czegoś. Potrzebuję więcej wyjaśnień!
    Kenneth jest kochany! W nocy jedzie do dziewczyny, martwi się o nią cały czas.
    Myślę, ,że dla Aurory to wykrzyczenie się było bardzo potrzebne.
    Pozbyła się złych emocji chociaż na parę chwil!
    Czekam z ogromną niecierpliwością!
    Buziaki ;***

    OdpowiedzUsuń
  11. jak można urywac w takim momencie? serca nie masz? :D
    rozdział świetny, zresztą jak zwykle. jak Ty to robisz co? oddaj mi odrobinkę swojego talentu.
    Kenneth jest cudowny ♥
    czekam na kolejny i przepraszam, że komentuję dopiero teraz.
    buziaki ;*

    OdpowiedzUsuń